A więc to już
tradycja. Jedziemy po raz czwarty do Zbaraża na Ukrainie sprzątać polski
cmentarz. Wiedzeni ciekawością zastanawiamy się jak wygląda po półrocznej
przerwie. Ciągle jeszcze nie jest do końca wykarczowany z wysokich krzewów, brak
ścieżek i na pewno dużo chwastów. To stan na, który jesteśmy w pewnym sensie
przygotowani. Będzie to nasz najdłuższy wyjazd od 11 do 17 czerwca. Dokładnie w
drugą rocznicę naszej pierwszej bytności w tym miejscu. 36 kadetów, 2 uczniów
technikum i 4 opiekunów, wyrusza niedzielnym rankiem w kierunku granicy – ku
Korczowej. Długi sznur samochodów ciężarowych przed przejściem nie przestrasza
nas zbytnio. Mijając czekających podziwiamy ich cierpliwość ciekawie wypatrując
czy są jakieś autobusy do odprawy. Mamy szczęście, jesteśmy sami. Jeszcze szybka
wymiana waluty, niezbędne pieczątki i formalności i o 12 30 znajdujemy się po
stronie ukraińskiej. Przestawiamy zegarki na 13 30 i dalej ruszamy na wschód.
Droga przebiega spokojnie. Krótki postój na kawę na stacji paliw w moim
przypadku kończy się pożarciem pieniędzy przez automat. Płyn wylewa się na
maszynę ,a ja dostaję pusty kubek. Ma się to szczęście. W końcu jesteśmy na
miejscu. Podjeżdżamy pod klasztor ojców Bernardynów, tam czekają już na nas –
Marcin, opiekun pierwszej grupy, Rafał i Max, oni przybyli tu dwa dni wcześniej
ze specjalną misją, o której napiszę potem. Poza tym ojcowie Berard i Polikarp,
a także radne powiatu łańcuckiego panie Halina Dudek i Elżbieta Ulman będące
wraz panem starostą Adamem Krzysztoniem i redaktorem Stanisławem Szczepańskim z
wizytą w Zbarażu. Krótkie wytchnienie, młodzież wychodzi na chwilę z autokaru.
Ci którzy są po raz pierwszy niepewnie i ciekawie przyglądają się otoczeniu.
Mnie jednak uderza widok pewnych zmian wokół świątyni, ogrodzenie i wybrukowany
plac to dzieło ostatnich miesięcy. Widać rękę gospodarza. Cieszy mnie to
niezmiernie. Udajemy się do kościoła. Tam po krótkiej modlitwie ojciec Polikarp
opowiada o historii tego miejsca. Śpieszymy się trochę, mamy świadomość, że nasi
gospodarze ze szkoły średniej z którą współpracujemy i gdzie mamy zakwaterowanie
czekają na nasz przyjazd. Miłe powitanie przez dyrektora szkoły. Szybko
rozpakowujemy się bo za chwilę chcemy ruszyć na cmentarz na wstępny rekonesans.
Zbiórka i dwójkami wymarsz. Widok jaki zastajemy nie powiedziałabym, że napawa
nas optymizmem. Ci, którzy są po raz pierwszy oczywiście przeżywają pewnego
rodzaju szok. Wchodzimy na cmentarz od najbardziej zarośniętej części. Ta mnie
mniej interesuje, wiem że tak ma wyglądać, ale jak przedstawia się ta
część, którą sprzątaliśmy w październiku zeszłego roku. Źle –
to pierwsze odczucie. Liczyłam, że trawy będzie mniej. Przestrasza ilość
samosiejek. Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie uporamy się z tą zieleniną. Idąc
dalej w miejsce gdzie cmentarz był już 3 razy sprzątany doznaję pewnego
pocieszenia. Po zastosowaniu środków chwastobójczych jest lepiej. Tylko te
śmiecie z pobliskiego kiosku jak zwykle na swoim, niezbyt fortunnym miejscu.
Myślami i wzrokiem obiegam teren planując tok prac na następne dni. Poniedziałek
to drugi dzień naszego pobytu i równocześnie dzień Zielonych Świąt dla
prawosławnych i grekokatolików. Nie przewidzieliśmy tego, nie możemy iść
pracować na cmentarz, dlatego też postanawiamy zrobić wycieczkę do Krzemieńca.
Większość młodzieży jest z klas pierwszych, więc będzie to ich poznawanie Kresów
nie tylko przez pryzmat Zbaraża. Nie mając przewodnika zastanawiam się jak
rozwiązać ten problem. Wiem po jakich miejscach chcę oprowadzić młodzież,
najwyżej sama postaram się pod względem historycznym przybliżyć dzieje miasta, a
Aneta (nauczycielka języka polskiego z naszej szkoły) zajmie się związkiem
Juliusza Słowackiego z Krzemieńcem. Na parkingu trafiają się jednak
„przewodnicy”, dość specyficzni – kilkuletni chłopcy – Polacy. To oni na naszą
prośbę oprowadzą nas po Krzemieńcu. Są bardzo podekscytowani swoim zadaniem.
Dziewczyny i chłopcy zbierają dla nich worek łakoci. Udajemy się do kościoła p/w
św. Stanisława, potem na cmentarz na grób matki Juliusza Słowackiego. Następnie
zwiedzamy muzeum – dworek wieszcza. Autobusem wjeżdżamy na górę Bony,
podziwiamy piękny widok na miasto i w dali kryjącą się ławrę w Poczajewie.
Historię miejsca przybliży nam starszy pan – hr. Grocholewski pełniący tu rolę
przewodnika dla Polaków. Jego pełna ekspresji recytacja ze Słowackiego wywiera
na nas piorunujące wrażenie. I nie mniej pewnie – „Kto ty jesteś – Polak mały”
wypowiedziane w całości śpiewną polską mową przez kilkuletnią
mieszkankę Krzemieńca. Te sytuacje uświadamiają nam jak silne jest
przywiązanie naszych rodaków na Kresach do słowa polskiego, do wszystkiego co
polskie. Wtorek to nasz trzeci dzień pobytu w Zbarażu. Inaczej jak zawsze
wyglądają te pierwsze dni. Zwiedzamy, nie pracujemy. Wszystko to z przyczyn
obiektywnych. Dzisiaj w parafii rzymsko – katolickiej wielkie święto dzień
świętego Antoniego patrona. Nie przez przypadek jesteśmy tu w tym terminie. Otóż
jest to całość większego planu. Coraz bardziej wiążemy się ze Zbarażem. 13
czerwca po 60 latach ma zabrzmieć z wieży kościelnej dzwon obwieszczając
początek odpustu. Dzwon elektroniczny – jego projekt i wykonanie to dzieło
uczniów naszej szkoły. Maksymilian Bartnik i Rafał Sadleja kierowani przez
nauczyciela Marcina Grochowinę przybywszy kilka dni wcześniej wykonali jego
montaż. O godzinie 12 00 cała nasza grupa ustawiona w dwuszeregu przed frontem
kościoła w polskich mundurach z niecierpliwością czeka na pierwsze brzmienie
dzwonów. Łzy wzruszenia kręcą mi się pod powiekami, stojąc w tej chwili
naprzeciw swoich uczniów. Wszyscy wznoszą głowy do góry chłonąc ten dźwięk.
Następnie dwójkami wchodzimy do świątyni ustawiając się naprzeciw ołtarza i w
pozycji stojącej uczestniczymy w uroczystej, ekumenicznej mszy świętej. Na którą
oprócz ojców bernardynów ze Zbaraża przybyli goście z Tarnopola oraz miejscowi
przedstawiciele cerkwi greckokatolickiej i prawosławnej. Liczba wiernych jak na
warunki tak małej (80 osobowej) parafii duża. Niektórzy ciekawie spoglądają na
nas. Mały chłopiec tuż obok mnie ma ochotę dotknąć mojego munduru z
biało-czerwoną naszywką. Starsze babcie przybyłe na uroczystość być może
wspominają dawne czasy. To naprawdę były chwile wyjątkowe. Ten dzień to nie
tylko uroczysta msza. Wcześniej podzieleni na dwie grupy wykonywaliśmy swoje
zadania. Część kadetów udała się ze mną do muzeum zamku w Zbarażu. Reszta wyszła
na cmentarz szukać konkretnych grobów osób o które proszą nas zapoznani z naszą
akcją. Wyjście przyniosło konkretne żniwo. Zdjęcia odnalezionych grobów trafią
już niebawem do tych, którzy ich szukali. Po obiedzie ponownie już wszyscy
poszliśmy na cmentarz wykonywać prace topograficzne. Część spisywała inskrypcje
grobowe, ci uzdolnieni plastycznie wykonywali szkice wybranych nagrobków. Trzy
następne dni postanowiliśmy przeznaczyć na sprzątanie cmentarza. Mało brakowało,
a plan ten nie ziściłby się. Po prostu rano zaczął padać drobny deszcz. I znów
zmiana koncepcji. Poranny konkurs piosenki o pobycie w Zbarażu, z nagrodami
wykonanymi przez nas nauczycieli. Jakimi – pominę milczeniem, ale staraliśmy się
mocno, dając upust swojej wenie artystycznej. Opatrzność czuwała nad nami,
deszcz przestał kropić i o 11 wyruszyliśmy w drogę. Pierwsze roboty to wyręb
małych drzewek i krzewów, ich znoszeni i palenie. Pomału
cmentarz znów zaczął zmieniać swój wygląd. Więcej odsłoniętej przestrzeni to
pierwsze oznaki jako takiego ładu. Ten dzień to nie tylko ciężka praca ,ale
także spotkanie z naszymi ukraińskimi przyjaciółmi i tzw. „bohaterskie igry”
czyli zawody sportowe siłaczy. Podnoszenie ciężarów, przeciąganie liny itp.
Wszystko ułożone w czterech konkurencjach. Nie chwaląc się wygraliśmy 4 : 1 . A
wieczorem chłopcy skupili się w świetlicy by oglądać mecz Polska – Niemcy. Tu
jednak nie doczekali się wyniku 4 : 1. Dla mnie w tym dniu bardzo ważnym
wydarzeniem było spotkanie z naszą „polską babcią”, która zawsze przychodziła do
nas na cmentarz z wodą. Kruchsza ,słabsza jak się okazało ze złamaną ręką,
podtrzymywana przez sąsiadkę po raz pierwszy po chorobie wyszła specjalnie do
nas z domu. ...”Nawet gdybym miała do was się czołgać na tych rękach to bym
przyszła”... – to jej słowa. Płacz, wzruszenie, skargi na wiek, los, biedę.
Obiecałam, że jutro to my przyjdziemy do niej. Czwartek i znów załamanie pogody,
całą noc nieźle padało. Nie mogąc spać ciągle przemyśliwałam co zrobimy.
Przyjechaliśmy pracować, a tu taka sytuacja. Szczęście nam dopisywało. Rano
zerwał się tak mocny wiatr, że w ciągu kilku godzin osuszył krople deszczu z
liści. Mogliśmy wyruszyć na cmentarz. Wcześniej udałam się z grupą młodzieży z
darami zebranymi w szkole dla dzieci chorujących na gruźlicę mieszkających w
zbaraskim sanatorium. Ten dzień to także wizyta w domu „naszej babci” . Wraz z
sześciu osobową grupą dziewcząt i chłopców wręczyliśmy wcześniej przygotowane
dary oraz te zebrane już w Zbarażu wśród naszych uczniów. Dziewczyny usmażyły
babci naleśniki. Wzruszająca rozmowa o dawnych czasach to taka krótka lekcja
historii. Wieczorem zaś uczestniczyliśmy wszyscy w programie artystycznym
przygotowanym przez ukraińską młodzież. Na zakończenie odbyła się oczekiwana
dyskoteka. Tak napięty program dnia można powiedzieć, że dobił nas fizycznie.
Piątek ostatni dzień pracy na cmentarzu to końcowe oczyszczanie terenu.
Podsumowanie wyjazdu. A po obiedzie zwiedzanie podziemi kościoła ze świecami w
ręku. Mieszczą one setki bezimiennych grobów ludzi pomordowanych w okresie
zawirowań XX wieku. W sobotę nasza podróż dobiegła końca. Pobudka bardzo
wcześnie rano o godzinie 5 naszego czasu. W Łańcucie jesteśmy o 16. Kolejny
wyjazd dobiegł końca. A więc to naprawdę już tradycja.
|