KRESYCMENTARZ W ZBARAŻUKSIĘGA GOŚCIKONTAKTFUNDACJA LONGINUS
ZALESZCZYKIZBARAŻ VI 2004ŚWIRZPOMORZANYKresowe nekropolieŚWIĘTABRZEŻANYOLESKOZBARAŻ V 2005TREMBOWLALWÓW 26 VI 2001KRZEMIENIECZBARAŻ X 2005CHOCIMCZORTKÓWWIŚNIOWIECKościół w ZbarażuBUCZACZZBARAŻ VI 2006ZBARAŻ VII 2006ŻYTOMIERZPODHORCEJAZŁOWIECKAMIENIEC POD.ZBARAŻ X 2007BEREZOWICA MŁ.ŻÓŁKIEWŁUCK Alina Skrzypczak

Nasze podróże po Kresach

Czwarty wyjazd młodzieży Zespołu Szkół Nr 2 w Łańcucie do Zbaraża na Ukrainie

13 czerwca po 60 latach ciszy w Zbarażu zabrzmiał dzwon w dniu świętego Antoniego ogłaszając uroczystą mszę świętą.

 

A więc to już tradycja. Jedziemy po raz czwarty do Zbaraża na Ukrainie sprzątać polski cmentarz. Wiedzeni ciekawością zastanawiamy się jak wygląda po półrocznej przerwie. Ciągle jeszcze nie jest do końca wykarczowany z wysokich krzewów, brak ścieżek i na pewno dużo chwastów. To stan na, który jesteśmy w pewnym sensie przygotowani. Będzie to nasz najdłuższy wyjazd od 11 do 17 czerwca. Dokładnie w drugą rocznicę naszej pierwszej bytności w tym miejscu. 36 kadetów, 2 uczniów technikum i 4 opiekunów, wyrusza niedzielnym rankiem w kierunku granicy – ku Korczowej. Długi sznur samochodów ciężarowych przed przejściem nie przestrasza nas zbytnio. Mijając czekających podziwiamy ich cierpliwość ciekawie wypatrując czy są jakieś autobusy do odprawy. Mamy szczęście, jesteśmy sami. Jeszcze szybka wymiana waluty, niezbędne pieczątki i formalności i o 12 30 znajdujemy się po stronie ukraińskiej. Przestawiamy zegarki na 13 30 i dalej ruszamy na wschód. Droga przebiega spokojnie. Krótki postój na kawę na stacji paliw w moim przypadku kończy się pożarciem pieniędzy przez automat. Płyn wylewa się na maszynę ,a ja dostaję pusty kubek. Ma się to szczęście. W końcu jesteśmy na miejscu. Podjeżdżamy pod klasztor ojców Bernardynów, tam czekają już na nas – Marcin, opiekun pierwszej grupy, Rafał i Max, oni przybyli tu dwa dni wcześniej ze specjalną misją, o której napiszę potem. Poza tym ojcowie Berard i Polikarp, a także radne powiatu łańcuckiego panie Halina Dudek i Elżbieta Ulman będące wraz panem starostą Adamem Krzysztoniem i redaktorem Stanisławem Szczepańskim z wizytą w Zbarażu. Krótkie wytchnienie, młodzież wychodzi na chwilę z autokaru. Ci którzy są po raz pierwszy niepewnie i ciekawie przyglądają się otoczeniu. Mnie jednak uderza widok pewnych zmian wokół świątyni, ogrodzenie i wybrukowany plac to dzieło ostatnich miesięcy. Widać rękę gospodarza. Cieszy mnie to niezmiernie. Udajemy się do kościoła. Tam po krótkiej modlitwie ojciec Polikarp opowiada o historii tego miejsca. Śpieszymy się trochę, mamy świadomość, że nasi gospodarze ze szkoły średniej z którą współpracujemy i gdzie mamy zakwaterowanie czekają na nasz przyjazd. Miłe powitanie przez dyrektora szkoły. Szybko rozpakowujemy się bo za chwilę chcemy ruszyć na cmentarz na wstępny rekonesans. Zbiórka i dwójkami wymarsz. Widok jaki zastajemy nie powiedziałabym, że napawa nas optymizmem. Ci, którzy są po raz pierwszy oczywiście przeżywają pewnego rodzaju szok. Wchodzimy na cmentarz od najbardziej zarośniętej części. Ta mnie  mniej interesuje, wiem że tak ma wyglądać, ale jak przedstawia się ta część, którą sprzątaliśmy w październiku zeszłego roku. Źle –  to pierwsze odczucie. Liczyłam, że trawy będzie mniej. Przestrasza ilość samosiejek. Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie uporamy się z tą zieleniną. Idąc dalej w miejsce gdzie cmentarz był już 3 razy sprzątany doznaję pewnego pocieszenia. Po zastosowaniu środków chwastobójczych jest lepiej. Tylko te śmiecie z pobliskiego kiosku jak zwykle na swoim, niezbyt fortunnym miejscu. Myślami i wzrokiem obiegam teren planując tok prac na następne dni. Poniedziałek to drugi dzień naszego pobytu i równocześnie dzień Zielonych Świąt dla prawosławnych i grekokatolików. Nie przewidzieliśmy tego, nie możemy iść pracować na cmentarz, dlatego też postanawiamy zrobić wycieczkę do Krzemieńca. Większość młodzieży jest z klas pierwszych, więc będzie to ich poznawanie Kresów nie tylko przez pryzmat Zbaraża. Nie mając przewodnika zastanawiam się jak rozwiązać ten problem. Wiem po jakich miejscach chcę oprowadzić młodzież, najwyżej sama postaram się pod względem historycznym przybliżyć dzieje miasta, a Aneta (nauczycielka języka polskiego z naszej szkoły) zajmie się związkiem Juliusza Słowackiego z Krzemieńcem. Na parkingu trafiają się jednak „przewodnicy”, dość specyficzni – kilkuletni chłopcy – Polacy. To oni na naszą prośbę oprowadzą nas po Krzemieńcu. Są bardzo podekscytowani swoim zadaniem. Dziewczyny i chłopcy zbierają dla nich worek łakoci. Udajemy się do kościoła p/w św. Stanisława, potem na cmentarz na grób matki Juliusza Słowackiego. Następnie zwiedzamy muzeum – dworek wieszcza. Autobusem wjeżdżamy na górę Bony,  podziwiamy piękny widok na miasto i w dali kryjącą się ławrę w Poczajewie. Historię miejsca przybliży nam starszy pan – hr. Grocholewski pełniący tu rolę przewodnika dla Polaków. Jego pełna ekspresji recytacja ze Słowackiego wywiera na nas piorunujące wrażenie. I nie mniej pewnie – „Kto ty jesteś – Polak mały” wypowiedziane w całości śpiewną polską mową przez kilkuletnią  mieszkankę Krzemieńca. Te sytuacje uświadamiają nam jak silne jest przywiązanie naszych rodaków na Kresach do słowa polskiego, do wszystkiego co polskie. Wtorek to nasz trzeci dzień pobytu w Zbarażu. Inaczej jak zawsze wyglądają te pierwsze dni. Zwiedzamy, nie pracujemy. Wszystko to z przyczyn obiektywnych. Dzisiaj w parafii rzymsko – katolickiej wielkie święto dzień świętego Antoniego patrona. Nie przez przypadek jesteśmy tu w tym terminie. Otóż jest to całość większego planu. Coraz bardziej wiążemy się ze Zbarażem. 13 czerwca po 60 latach ma zabrzmieć z wieży kościelnej dzwon obwieszczając początek odpustu. Dzwon elektroniczny – jego projekt i wykonanie to dzieło uczniów naszej szkoły. Maksymilian Bartnik i Rafał Sadleja kierowani przez nauczyciela Marcina Grochowinę przybywszy kilka dni wcześniej wykonali jego montaż. O godzinie 12 00 cała nasza grupa ustawiona w dwuszeregu przed frontem kościoła w polskich mundurach z niecierpliwością czeka na pierwsze brzmienie dzwonów. Łzy wzruszenia kręcą mi się pod powiekami, stojąc w tej chwili naprzeciw swoich uczniów. Wszyscy wznoszą głowy do góry chłonąc ten dźwięk. Następnie dwójkami wchodzimy do świątyni ustawiając się naprzeciw ołtarza i w pozycji stojącej uczestniczymy w uroczystej, ekumenicznej mszy świętej. Na którą oprócz ojców bernardynów ze Zbaraża przybyli goście z Tarnopola oraz miejscowi przedstawiciele cerkwi greckokatolickiej i prawosławnej. Liczba wiernych jak na warunki tak małej (80 osobowej) parafii duża. Niektórzy ciekawie spoglądają na nas. Mały chłopiec tuż obok mnie ma ochotę dotknąć mojego munduru z biało-czerwoną naszywką. Starsze babcie przybyłe na uroczystość być może wspominają dawne czasy. To naprawdę były chwile wyjątkowe. Ten dzień to nie tylko uroczysta msza. Wcześniej podzieleni na dwie grupy wykonywaliśmy swoje zadania. Część kadetów udała się ze mną do muzeum zamku w Zbarażu. Reszta wyszła na cmentarz szukać konkretnych grobów osób o które proszą nas zapoznani z naszą akcją. Wyjście przyniosło konkretne żniwo. Zdjęcia odnalezionych grobów trafią już niebawem do tych, którzy ich szukali. Po obiedzie ponownie już wszyscy poszliśmy na cmentarz wykonywać prace topograficzne. Część spisywała inskrypcje grobowe, ci uzdolnieni plastycznie wykonywali szkice wybranych nagrobków. Trzy następne dni postanowiliśmy przeznaczyć na sprzątanie cmentarza. Mało brakowało, a plan ten nie ziściłby się. Po prostu rano zaczął padać drobny deszcz. I znów zmiana koncepcji. Poranny konkurs piosenki o pobycie w Zbarażu, z nagrodami wykonanymi przez nas nauczycieli. Jakimi – pominę milczeniem, ale staraliśmy się mocno, dając upust swojej wenie artystycznej. Opatrzność czuwała nad nami, deszcz przestał kropić i o 11 wyruszyliśmy w drogę. Pierwsze roboty to wyręb małych drzewek i krzewów, ich znoszeni i palenie.  Pomału cmentarz znów zaczął zmieniać swój wygląd. Więcej odsłoniętej przestrzeni to pierwsze oznaki jako takiego ładu. Ten dzień to nie tylko ciężka praca ,ale także spotkanie z naszymi ukraińskimi przyjaciółmi i tzw. „bohaterskie igry” czyli zawody sportowe siłaczy. Podnoszenie ciężarów, przeciąganie liny itp. Wszystko ułożone w czterech konkurencjach. Nie chwaląc się wygraliśmy 4 : 1 . A wieczorem chłopcy skupili się w świetlicy by oglądać mecz Polska – Niemcy. Tu jednak nie doczekali się wyniku 4 : 1. Dla mnie w tym dniu bardzo ważnym wydarzeniem było spotkanie z naszą „polską babcią”, która zawsze przychodziła do nas na cmentarz z wodą. Kruchsza ,słabsza jak się okazało ze złamaną ręką, podtrzymywana przez sąsiadkę po raz pierwszy po chorobie wyszła specjalnie do nas z domu. ...”Nawet gdybym miała do was się czołgać na tych rękach to bym przyszła”... – to jej słowa. Płacz, wzruszenie, skargi na wiek, los, biedę. Obiecałam, że jutro to my przyjdziemy do niej. Czwartek i znów załamanie pogody, całą noc nieźle padało. Nie mogąc spać ciągle przemyśliwałam co zrobimy. Przyjechaliśmy pracować, a tu taka sytuacja. Szczęście nam dopisywało. Rano zerwał się tak mocny wiatr, że w ciągu kilku godzin osuszył krople deszczu z liści. Mogliśmy wyruszyć na cmentarz. Wcześniej udałam się z grupą młodzieży z darami zebranymi w szkole dla dzieci chorujących na gruźlicę mieszkających w zbaraskim sanatorium. Ten dzień to także wizyta w domu „naszej babci” . Wraz z sześciu osobową grupą dziewcząt i chłopców wręczyliśmy wcześniej przygotowane dary oraz te zebrane już w Zbarażu wśród naszych uczniów. Dziewczyny usmażyły babci naleśniki. Wzruszająca rozmowa o dawnych czasach to taka krótka lekcja historii. Wieczorem zaś uczestniczyliśmy wszyscy w programie artystycznym przygotowanym przez ukraińską młodzież. Na zakończenie odbyła się oczekiwana dyskoteka. Tak napięty program dnia można powiedzieć, że dobił nas fizycznie. Piątek ostatni dzień pracy na cmentarzu to końcowe oczyszczanie terenu. Podsumowanie wyjazdu. A po obiedzie zwiedzanie podziemi kościoła ze świecami w ręku. Mieszczą one setki bezimiennych grobów ludzi pomordowanych w okresie zawirowań XX wieku. W sobotę nasza podróż dobiegła końca. Pobudka bardzo wcześnie rano o godzinie 5 naszego czasu. W Łańcucie jesteśmy o 16. Kolejny wyjazd dobiegł końca. A więc to naprawdę już tradycja.