Słuchając
muzyki
Krzesimira
Dębskiego
do
filmu
„
Ogniem
i
mieczem”
staram
sobie
przypomnieć
czy
zwiedzałam
Czortków
raz
czy
może
dwa
razy.
Mąż
przychyla
się
do
pierwszej
wersji,
ja
odwrotnie.
Mam
takie
swoiste
deja
vu
polegające
na
tym,
że
widzę
w
pamięci
konkretny
ciąg
wydarzeń
związany
z
tym
miastem.
Pewne
jest
natomiast
to,
że
pozornie
przejeżdżałam
przez
Czortków
kilka
razy,
tylko
omijając
go
obwodnicą.
To
tutaj
właśnie
łączą
się
drogi
z
Tarnopola,
Zaleszczyk,
Stanisławowa
i
Kamieńca
Podolskiego.
Istnieją
pewne
obrazy
z
podróży
po
Ukrainie,
które
dość
często
przewijają
się
przed
moimi
oczyma.
Jednym
z
nich
jest
właśnie
skrawek
Czortkowa,
właściwie
skrzyżowanie
ulic
przy
którym
stoi
na
wzniesieniu
dawny
kościół
podominikański
o
dość
ciekawym
stylu
architektonicznym,
z
moich
własnych
obserwacji
dość
nietypowy
dla
tych
okolic.
Z
tego,
co
pamiętam
wydaje
mi
się,
że
jest
to
właśnie
centrum
miasta,
a
na
pewno
starego
Czortkowa.
Kościół
obecnie
pod
wezwaniem
św.
Stanisława
Biskupa
od
1989r.
znów
jest
w
rękach
wiernych.
Obok
niego
istniał
też
klasztor,
ale
został
spalony
przez
Rosjan
w
1941r....”Uciekający
przed
Niemcami
funkcjonariusze
NKWD
w
nocy
z
1
na
2
lipca
wywlekli
z
cel
ojców
Justyna
Sperlaka,
Jacka
Misiutę,
Anatola
Znamierowskiego
i
brata
Andrzeja
Bojanowskiego
i
zamordowali
ich
strzałami
w
tył
głowy.
Chcąc
zatrzeć
ślady
zbrodni,
oprawcy
podpalili
klasztor.”
Ojcowie
Dominikanie
przetrwali
tu
do
1946r.
wyjeżdżając
do
nowej
Polski
po
prawie
trzystuletniej
pracy
duszpasterskiej.
Cudowny
obraz
Matki
Boskiej
Różańcowej
obecnie
znajduje
się
w
Warszawie
w
kościele
św.
Jacka.
Chcąc
przybliżyć
Państwu
to
dawne
kresowe
podolskie
miasteczko
należałoby
przede
wszystkim
wspomnieć
o
położeniu
i
zwrócić
uwagę
na
jego
historię.
Otóż
Czortków
posadowiony
jest
w
głębokim
jarze
rzeki
Seret.
Obecnie
jest
to
28
tyś.
miasteczko,
lokowane
gdzieś
w
XVI
w.
Kiedyś
skupiało
ono
liczną
społeczność
żydowską.
W
XIX
i
XX
w.
zyskał
na
sławie
miejscowy
ośrodek
chasydzki.
Przed
I
wojną
30
%
stanowili
Żydzi,
40%
Polacy
,
a
30%
Ukraińcy.
Czortków
był
typowym
przykładem
kresowego
miasteczka
pogranicza.
Ciągłe
najazdy
tatarsko-kozackie,
zmiany
właścicieli,
klęski
wojenne
to
przecież
obraz
wielu
podobnych
miejsc
na
mapie
tej
części
dawnej
Rzeczypospolitej.
Nazwa
miasta
pochodzi
od
pierwszych
właścicieli
i
ich
rodowych
Czartek
w
Wielkopolsce.
Następnymi
właścicielami
byli
wojewoda
ruski
Mikołaj
Sieniawski,
potem
Stanisław
Golski,
Potoccy
i
Sadowscy.
Spacerując
sama
po
mieście
bez
problemu
dotarłam
do
ruin
zamku
tuż
za
rzeką
Seret.
Nieszczególnie
zaprezentowały
się
one
tą
zimową
porą.
Wysokie,
piętrowe
mury
z
dziurami
okiennymi
ziejące
pustką.
Oczywiście
brak
dachu.
Pamiętam,
że
podeszłam
na
pewną
odległość
i
nie
miałam
odwagi
szukać
wejścia
w
obręb
murów.
Chcąc
zrobić
jak
najlepsze
zdjęcie
kokosiłam
się
w
miejscu
w
końcu
przegnana
przez
psy
cofnęłam
się
do
tyłu
i
tak
jedyny
zamek
podolski
nie
został
przeze
mnie
zdobyty.
Jednak
ta
ciekawość
jak
wygląda
od
wewnątrz
gdzieś
tam
ciągle
we
mnie
tkwi.
Pewno
kiedyś
ją
zaspokoję.
Zamek
do
połowy
XIX
w.
był
zamieszkały.
Po
pierwszym
rozbiorze
został
wynajęty
Austriakom,
którzy
doprowadzili
go
do
ruiny.
W
1863
r.
przetrzymywano
w
nim
powstańców
styczniowych.
Wykonane
na
tle
szeregu
brzóz
zdjęcie
zamku
z
widoczną
z
boku
cerkwią
w
jasno
niebieskim
kolorze
to
taki
barwno
-
optymistyczny
punkt
miasta
przykrytego
zimową
szarzyzną.
Wtedy
nie
kojarzyłam
jeszcze,
ale
czytając
po
latach
przewodnik
wydaje
mi
się,
że
musiała
to
być
cerkiew
Wniebowstąpienia
Pańskiego
z
1738
r.
W
ogóle
muszę
tu
zaznaczyć,
że
w
czasie
pierwszych
wyjazdów
dysponowałam
praktycznie
tylko
mapą
Ukrainy
i
to
jeszcze
żeby
było
śmieszniej
z
oznaczeniami
węgierskimi,
więc
trochę
była
to
dla
mnie
tzw.
chińszczyzna.
Wybierając
się
w
podróż
jeszcze
w
domu
przeglądałam
zawsze
„Atlas
historyczny’
i
porównywałam
mapki
z
węgierską
wersją.
Wracając
do
opisu
miasta
to
przemieszczałam
się
w
trójkącie
kościół-
zamek
i
część
nazwałabym
ją
targowo
-
usługową
na
którą
szczególnie
zwróciłam
uwagę.
Dość
nietypowe,
stare
budownictwo
z
niskimi
sklepikami,
z
takimi
ciekawymi
jak
pamiętam
drewnianymi
podcieniami.
Zgiełk
ludzki,
pełno
sprzedających
wprost
na
chodnikach
.
Niestety
nic
nie
kupiłam
bo
nieszczególnie
dysponowałam
gotówką.
Osobne
wspomnienia
z
Czortkowa
posiada
mój
mąż.
Tak
się
złożyło,
że
w
tym
mieście
bywaliśmy
oddzielnie.
Ja
zdecydowanie
turystycznie,
mąż
zdecydowanie
służbowo.
Opowiadał
mi
jak
raz
serwisując
maszynę
w
zakładzie
fotograficznym
miał
okazję
spotkać
wycieczkę
z
Polski.
Grupa
młodych
dziewcząt
zajrzała
do
zakładu
chcąc
zasięgnąć
pewnych
informacji.
Pytając
się
o
jakieś
szukane
miejsce
zwróciły
się
do
męża,
który
zresztą
wcześniej
poprosił
właścicieli
żeby
nic
się
nie
odzywali
bo
on
wszystko
załatwi.
Jakież
było
zdziwienie
dziewczyn
pytających
łamanym
ukraińskim
gdy
usłyszały
czystą
polszczyznę.
Wychodząc
miały
„kwadratowyje
głaza„
jak
powiedzieli
ukraińscy
sprzedawcy
zaśmiewając
się
do
łez.
Historia
powtórzyła
się
zresztą
jeszcze
raz
po
chwili
w
rozmowie
z
jakimś
mężczyzną
z
wycieczki.
Ciekawe,
co
mówili
po
powrocie
do
Polski
nasi
rodacy
opowiadając
jaką
to
polszczyzną
mówią
współcześni
mieszkańcy
Czortkowa. |