„Tam stoi góra, Bony ochrzczona imieniem.
Większa nad inne – miastu panująca cieniem;
Stary posępny zamek, który czołem trzyma.
Różne przybiera kształty – chmur łamany wirem;
I w dzień strzelnic błękitnych spogląda oczyma,
A w nocy jak korona, kryta żalu kirem...”
Juliusz
Słowacki
W Krzemieńcu byłam trzy razy. Z tym, że raz właściwie to tylko
przejeżdżałam i to w nocy więc chyba nie można tego uznać. Tym bardziej,
że na Ukrainie po zmroku miasta są bardzo skąpo oświetlone i niewiele
można zobaczyć. Zwiedzałam więc Krzemieniec po dwakroć, w dość dużym
odstępie czasu, w bardzo różnych okolicznościach, w skrajnie odmiennych
porach roku, w innym celu i w końcu z całkiem różnym towarzystwem. Dało
mi to pewne porównanie i wzbudziło refleksje. Pierwszy wyjazd odbyłam
według wcześniej wytyczonego planu. Nasz ukraiński przyjaciel - Paweł
obwoził mnie swoim samochodem po miejscach, które wskazywałam i to
właściwie ja byłam przewodnikiem. Wielokrotnie taki styl zwiedzania czy
może lepiej poznawania Ukrainy stosowaliśmy z mężem w pierwszych latach
naszych wyjazdów. Największe wrażenia odczuwa się przy pierwszym
ujrzeniu danego miejsca. Ten drugi raz to jakby przypomnienie czegoś, co
już było, porównanie i ewentualnie radość, że można komuś go pokazać.
Cóż, Krzemieniec to ... no właśnie miasto, ale jakie ! Położenie,
swoisty, według mnie niepowtarzalny klimat. Miasto leży w dolinie pośród
niewysokich wzgórz .Ten region ze względu na malowniczość zwano dawniej
Szwajcarią Wołyńską. Dziś Krzemieniec liczy ok. 25 tyś. mieszkańców. W „
Przewodniku po Galicyi „ Mieczysława Orłowicza z 1914 r. podane są dane
mówiące o 17500 mieszkańcach, w tym 3500 Polakach. Początki miasta
związane są z Górą Zamkową ( Bony ), na której we wczesnym średniowieczu
istniał gród słowiański, w X w. najprawdopodobniej wcielony do Rusi
Kijowskiej. Następnie miasto było bezskutecznie oblegane przez Węgrów,
Tatarów. W kolejnych latach Krzemieniec przechodził pod zwierzchnictwo
Litwy, Polski. W XV w. miasto miało charakter wielonarodowy. Mieszkali
tu Rusini, Polacy, Niemcy, Ormianie, Żydzi, Tatarzy, Wołosi.
W XVI w. starostwo krzemienieckie otrzymała królowa Bona . Wtedy
zyskało bardzo na znaczeniu. Podczas powstania Chmielnickiego zamek i
miasto zostało kompletnie zniszczone. W okresie zaborów należało do
Rosji. Po odzyskaniu niepodległości rozpoczyna się odbudowa zrujnowanego
I wojną miasta. Najgorsze czasy nadchodzą jednak 17 IX 1939 r. zaczynają
się zesłania Polaków w głąb ZSRR . Potem okupacja hitlerowska i
wymordowanie w VII 1941 r. u stóp Góry Bony 2,5 tyś. osób z miasta i
okolic.
Gdybym chciała przedstawić Państwu jak wygłądąło moje pierwsze
zwiedzanie Krzemieńca to musiałabym stwierdzić, że było ono po prostu
szaleńcze i dziwne. Tak właśnie. Jeszcze do chwili obecnej gdy przypomnę
sobie wjazd na Górę Bony, w zimie , samochodem ,tą krętą, ośnieżoną
drogą to mnie ciarki przechodzą. Najadłam się wtedy wiele strachu tak,
że gdy w tym roku w czasie wyjazdu z młodzieżą z Liceum Wojskowego i
możliwością wejścia ,a raczej wjechania na górę
autobusem poczułam, że robi mi się nieswojo. Pojechałam. Okazało się, iż
w warunkach letnich jest to po prostu do przeżycia, ale wtedy po
śliskiej, nieposypanej, wąziutkiej, stromej drodze to było koszmarne.
Potem wiele razy opowiadałam o swoim zdobywaniu Góry Bony i za każdym
razem urastało ono w moich oczach do rozmiarów
niebotycznych. Nota bene wtedy marzyło mi się nawet zejście pieszo, ale
było mi wstyd przed Pawłem.
Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że warto , a nawet należy wspiąć
się na Górę Bony. Nie jestem w tym oczywiście oryginalna. Każdy kto był
na niej wie, że widok po prostu jest przepiękny. Dopiero jednak w tym
roku mogłam to właściwie ocenić bo wcześniejszy wjazd nie dość, że
straszny to jeszcze odbywał się przy wyjątkowej mgle. Z góry właściwie
nic nie było widać. Porobiłam wtedy trochę zdjęć, które zresztą przy
takiej aurze wyszły całkiem ciekawie. Jedyną żywą istota jaką
zapamiętałam to stara zziębnięta wrona, której też zrobiłam zdjęcie.
Całkiem inny krajobraz przedstawił mi się w tym roku. Pełna widoczność.
Piękna pogoda. Na horyzoncie w odległości kilkunastu kilometrów widok
Ławry Poczajewskiej, do której zresztą potem pojechaliśmy z młodzieżą.
Wracając jednak do pierwszego wyjazdu i poznawania Krzemieńca to bardzo
żywo utkwił mi w pamięci pewien epizod. Wtedy dość dziwny. Z perspektywy
kilku lat zresztą też. Otóż po zjechaniu z Góry Bony mieliśmy się udać
do jakiejś restauracji na obiad. I wtedy nastąpił ciąg wydarzeń, które
do tej pory jest mi trudno wytłumaczyć. Po pierwsze szukanie
restauracji. Odbywało się po prostu dziwnie. To znaczy dla mnie dziwnie.
Idąc za Pawłem, który zdawał się rozglądać za lokalem gastronomicznym,
nagle decydował się wchodzić do jakiegoś budynku, czy też piwnicy na
której wcale nie było napisane, że to bar, jadłodajnia. Po prostu
budynek, wejście. I rzeczywiście okazywało się, że restauracja. Do tej
pory nie wiem skąd on wiedział, że tam właśnie można się pożywić jeżeli
nic z zewnątrz na to nie wskazywało, a wcześniej nigdy tam nie był.
Obecnie na Ukrainie nie spotykam już takich sytuacji. Zresztą w końcu i
tak nie udało nam się nic zjeść. Najpierw bo pierwszy lokal miał być
otwarty dopiero gdzieś za godzinę. Wprawdzie weszliśmy do niego,
usiedliśmy za stolikiem, była nawet pani kelnerka , rozmawiała z kimś
przy stoliku. Po kilku minutach podeszła do nas i powiedziała, że jest
jeszcze zamknięte. W drugim lokalu dawali tylko napoje. W trzecim nie
było nic do jedzenia. W tej sytuacji dla mnie dość ciekawej i zabawnej
bo nie byłam głodna po prostu chciało mi się śmiać. Ale nie odważyłam
się. W końcu patrząc na Pawła doszłam do wniosku, że lepiej być ostrożną
wszak jak mówi przysłowie – chłop głodny, chłop zły.
Zwiedzanie powtórnie Krzemieńca w maju tego roku
nie przyniosło tylu atrakcji. Mieliśmy przewodniczkę, starsza panią,
która pięknie opowiadała o mieście, o Juliuszu Słowackim. Recytowała
urywki utworów poety takim śpiewnym, dawnym kresowym językiem polskim.
Oprowadziła nas po kościele parafialnym św.
Stanisława gdzie znajduje się pomnik Słowackiego z 1910r., szczęśliwie
ocalały w 1939r.Podobno miejscowi Polacy wmówili bolszewikom, że jest to
pomnik „ poety rewolucyjnego”. Byliśmy także na cmentarzu przy grobie
rodzinnym Słowackiego. Oczywiście Krzemieniec to także gimnazjum potem
Liceum. Wykładało w nim wielu znakomitych profesorów – Joachim Lelewel,
Władysław Mickiewicz, Euzebiusz Słowacki. Uczelnię zlikwidowali Rosjanie
w ramach represji po Powstaniu Listopadowym. W 1918 r. Liceum wznowiło
działalność. Nie na długo władze sowieckie znów go zamknęły. Tak gdy
zastanawiam się nad kondycją tego liceum z punktu widzenia nauczyciela,
po przeczytaniu podstawowych informacji o szkole to żal, że obecne
szkolnictwo wygląda właśnie tak jak wygląda. A w Liceum uczono, aż
siedmiu języków obcych, oprócz przedmiotów ścisłych i humanistycznych
muzyki i rysunku szermierki i jazdy konnej. Szkoła miała gabinet
mineralogiczny z bogatymi zbiorami, kolekcję 20 tyś. monet oraz
bibliotekę zawierającą 50 tyś. tomów. Był również znakomicie utrzymany
ogród botaniczny. Po 1832 r. zbiory naukowe wywieziono do Kijowa, gdzie
dały początek Uniwersytetowi im. św. Włodzimierza, a ogród botaniczny
wycięto. Czy jest obecnie w wolnej Polsce taka szkoła ?
|