KRESYCMENTARZ W ZBARAŻUKSIĘGA GOŚCIKONTAKTFUNDACJA LONGINUS
ZALESZCZYKIZBARAŻ VI 2004ŚWIRZPOMORZANYKresowe nekropolieŚWIĘTABRZEŻANYOLESKOZBARAŻ V 2005TREMBOWLALWÓW 26 VI 2001KRZEMIENIECZBARAŻ X 2005CHOCIMCZORTKÓWWIŚNIOWIECKościół w ZbarażuBUCZACZZBARAŻ VI 2006ZBARAŻ VII 2006ŻYTOMIERZPODHORCEJAZŁOWIECKAMIENIEC POD.ZBARAŻ X 2007BEREZOWICA MŁ.ŻÓŁKIEWŁUCK

Alina Skrzypczak  - Moje podróże po Kresach

KRZEMIENIEC

Panorama Krzemieńca z góry Bony   

 

 

Tam stoi góra, Bony ochrzczona imieniem.

Większa nad inne – miastu panująca cieniem;

Stary posępny zamek, który czołem trzyma.

Różne przybiera kształty – chmur łamany wirem;

I w dzień strzelnic błękitnych spogląda oczyma,

A w nocy jak korona, kryta żalu kirem...”

  Juliusz Słowacki

W Krzemieńcu byłam trzy razy. Z tym, że raz właściwie to tylko przejeżdżałam i to w nocy więc chyba nie można tego uznać. Tym bardziej, że na Ukrainie po zmroku miasta są bardzo skąpo oświetlone i niewiele można zobaczyć. Zwiedzałam więc Krzemieniec po dwakroć, w dość dużym odstępie czasu, w bardzo różnych okolicznościach, w skrajnie odmiennych porach roku, w innym celu i w końcu z całkiem różnym towarzystwem. Dało mi to pewne porównanie i wzbudziło refleksje. Pierwszy wyjazd odbyłam według wcześniej wytyczonego planu. Nasz ukraiński przyjaciel - Paweł obwoził mnie swoim samochodem po miejscach, które wskazywałam i to właściwie ja byłam przewodnikiem. Wielokrotnie taki styl zwiedzania czy może lepiej poznawania Ukrainy stosowaliśmy z mężem w pierwszych latach naszych wyjazdów. Największe wrażenia odczuwa się przy pierwszym ujrzeniu danego miejsca. Ten drugi raz to jakby przypomnienie czegoś, co już było, porównanie i ewentualnie radość, że można komuś go pokazać. Cóż, Krzemieniec to ... no właśnie miasto, ale jakie ! Położenie, swoisty, według mnie niepowtarzalny klimat. Miasto leży w dolinie pośród niewysokich wzgórz .Ten region ze względu na malowniczość zwano dawniej Szwajcarią Wołyńską. Dziś Krzemieniec liczy ok. 25 tyś. mieszkańców. W „ Przewodniku po Galicyi „ Mieczysława Orłowicza z 1914 r. podane są dane mówiące o 17500 mieszkańcach, w tym 3500 Polakach. Początki miasta związane są z Górą Zamkową ( Bony ), na której we wczesnym średniowieczu istniał gród słowiański, w X w. najprawdopodobniej wcielony do Rusi Kijowskiej. Następnie miasto było bezskutecznie oblegane przez Węgrów, Tatarów. W kolejnych latach Krzemieniec przechodził pod zwierzchnictwo Litwy, Polski. W XV w. miasto miało charakter wielonarodowy. Mieszkali tu Rusini, Polacy, Niemcy, Ormianie, Żydzi, Tatarzy, Wołosi.

W XVI w. starostwo krzemienieckie otrzymała królowa Bona . Wtedy zyskało bardzo na znaczeniu. Podczas powstania Chmielnickiego zamek i miasto zostało kompletnie zniszczone. W okresie zaborów należało do Rosji. Po odzyskaniu niepodległości rozpoczyna się odbudowa zrujnowanego I wojną miasta. Najgorsze czasy nadchodzą jednak 17 IX 1939 r. zaczynają się zesłania Polaków w głąb ZSRR . Potem okupacja hitlerowska i wymordowanie w VII 1941 r. u stóp Góry Bony 2,5 tyś. osób z miasta i okolic.

Gdybym chciała przedstawić Państwu jak wygłądąło moje pierwsze zwiedzanie Krzemieńca to musiałabym stwierdzić, że było ono po prostu szaleńcze i dziwne. Tak właśnie. Jeszcze do chwili obecnej gdy przypomnę sobie wjazd na Górę Bony, w zimie , samochodem ,tą krętą, ośnieżoną drogą to mnie ciarki przechodzą. Najadłam się wtedy wiele strachu tak, że gdy w tym roku w czasie wyjazdu z młodzieżą z Liceum Wojskowego i możliwością  wejścia ,a raczej wjechania na górę autobusem poczułam, że robi mi się nieswojo. Pojechałam. Okazało się, iż w warunkach letnich jest to po prostu do przeżycia, ale wtedy po śliskiej, nieposypanej, wąziutkiej, stromej drodze to było koszmarne. Potem wiele razy opowiadałam o swoim zdobywaniu Góry Bony i za każdym razem urastało ono  w moich oczach do rozmiarów niebotycznych. Nota bene wtedy marzyło mi się nawet zejście pieszo, ale było mi wstyd przed Pawłem.

Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że warto , a nawet należy wspiąć się na Górę Bony. Nie jestem w tym oczywiście oryginalna. Każdy kto był na niej wie, że widok po prostu jest przepiękny. Dopiero jednak w tym roku mogłam to właściwie ocenić bo wcześniejszy wjazd nie dość, że straszny to jeszcze odbywał się przy wyjątkowej mgle. Z góry właściwie nic nie było widać. Porobiłam wtedy trochę zdjęć, które zresztą przy takiej aurze wyszły całkiem ciekawie. Jedyną żywą istota jaką zapamiętałam to stara zziębnięta wrona, której też zrobiłam zdjęcie. Całkiem inny krajobraz przedstawił mi się w tym roku. Pełna widoczność. Piękna pogoda. Na horyzoncie w odległości kilkunastu kilometrów widok Ławry Poczajewskiej, do której zresztą potem pojechaliśmy z młodzieżą. Wracając jednak do pierwszego wyjazdu i poznawania Krzemieńca to bardzo żywo utkwił mi w pamięci pewien epizod. Wtedy dość dziwny. Z perspektywy kilku lat zresztą też. Otóż po zjechaniu z Góry Bony mieliśmy się udać do jakiejś restauracji na obiad. I wtedy nastąpił ciąg wydarzeń, które do tej pory jest mi trudno wytłumaczyć. Po pierwsze szukanie restauracji. Odbywało się po prostu dziwnie. To znaczy dla mnie dziwnie. Idąc za Pawłem, który zdawał się rozglądać za lokalem gastronomicznym, nagle decydował się wchodzić do jakiegoś budynku, czy też piwnicy na której wcale nie było napisane, że to bar, jadłodajnia. Po prostu budynek, wejście. I rzeczywiście okazywało się, że restauracja. Do tej pory nie wiem skąd on wiedział, że tam właśnie można się pożywić jeżeli nic z zewnątrz na to nie wskazywało, a wcześniej nigdy tam nie był. Obecnie na Ukrainie nie spotykam już takich sytuacji. Zresztą w końcu i tak nie udało nam się nic zjeść. Najpierw bo pierwszy lokal miał być otwarty dopiero gdzieś za godzinę. Wprawdzie weszliśmy do niego, usiedliśmy za stolikiem, była nawet pani kelnerka , rozmawiała z kimś przy stoliku. Po kilku minutach podeszła do nas i powiedziała, że jest jeszcze zamknięte. W drugim lokalu dawali tylko napoje. W trzecim nie było nic do jedzenia. W tej sytuacji dla mnie dość ciekawej i zabawnej bo nie byłam głodna po prostu chciało mi się śmiać. Ale nie odważyłam się. W końcu patrząc na Pawła doszłam do wniosku, że lepiej być ostrożną wszak jak mówi przysłowie – chłop głodny, chłop zły.

Zwiedzanie powtórnie Krzemieńca w maju tego roku nie przyniosło tylu atrakcji. Mieliśmy przewodniczkę, starsza panią, która pięknie opowiadała o mieście, o Juliuszu Słowackim. Recytowała urywki utworów poety takim śpiewnym, dawnym kresowym językiem polskim.

Oprowadziła nas po kościele parafialnym św. Stanisława gdzie znajduje się pomnik Słowackiego z 1910r., szczęśliwie ocalały w 1939r.Podobno miejscowi Polacy wmówili bolszewikom, że jest to pomnik „ poety rewolucyjnego”. Byliśmy także na cmentarzu przy grobie rodzinnym Słowackiego. Oczywiście Krzemieniec to także gimnazjum potem Liceum. Wykładało w nim wielu znakomitych profesorów – Joachim Lelewel, Władysław Mickiewicz, Euzebiusz Słowacki. Uczelnię zlikwidowali Rosjanie w ramach represji po Powstaniu Listopadowym. W 1918 r. Liceum wznowiło działalność. Nie na długo władze sowieckie znów go zamknęły. Tak gdy zastanawiam się nad kondycją tego liceum z punktu widzenia nauczyciela, po przeczytaniu podstawowych informacji o szkole to żal, że obecne szkolnictwo wygląda właśnie tak jak wygląda. A w Liceum uczono, aż siedmiu języków obcych, oprócz przedmiotów ścisłych i humanistycznych muzyki i rysunku szermierki i jazdy konnej. Szkoła miała gabinet mineralogiczny z bogatymi zbiorami, kolekcję 20 tyś. monet oraz bibliotekę zawierającą 50 tyś. tomów. Był również znakomicie utrzymany ogród botaniczny. Po 1832 r. zbiory naukowe wywieziono do Kijowa, gdzie dały początek Uniwersytetowi im. św. Włodzimierza, a ogród botaniczny wycięto. Czy jest obecnie w wolnej Polsce taka szkoła ?