„
Więzów
i
hańby
sama
myśl
zelżywa
Obraża
zacność
wolnej
Podolanki,
Swoje
więc
dziecię
na
rękę
porywa,
Jak
Scytów
niegdyś
w
Tauryce
kapłanki,
Srogie
dla
wrogów
dwa
chwyciwszy
noże,
Wielki!
(
zawołała
)
moich
ojców
Boże,
I
wy
ich
cienie!
macie
dwie
ofiary...”
Tak
oto
wczesnoromantyczny
poeta
Tymon
Zaborowski
opisywał
scenę
obrony
Trembowli
od
najazdu
tureckiego
w
1675
roku
oraz
postać
Anny
Doroty
Chrzanowskiej
żony
pułkownika
wojsk
koronnych
Jana
Samuela,
dowódcy
twierdzy.
Przez
kilkanaście
dni,
aż
do
odsieczy
Jana
III
Sobieskiego
dwustuosobowa
załoga
mężnie
odpierała
szturmy
wrogiej
armii.
Bohaterką
owej
obrony
okazała
się
Dorota
Chrzanowska,
która
odkrywszy
spisek
części
załogi,
zamierzającej
poddać
zamek,
postanowiła
czynnie
włączyć
się
w
jego
obronę.
W
najtrudniejszych
momentach
walki
wsławiła
się
niebywałą
odwagą.
Legenda
mówi,
iż
nosiła
dwa
noże
i
groziła,
że
jednym
zabije
siebie,
a
drugim
męża
jeśli
ten
podda
zamek
niewiernym.
W
efekcie
jej
postawy
mąż
rok
później
został
nobilitowany
za
swe
bohaterskie
czyny
do
stanu
szlacheckiego,
wywodził
się
bowiem
ze
stanu
mieszczańskiego.
Samej
zaś
Dorocie
wzniesiono
pomnik
na
zamku,
po
którym
do
dzisiaj
niewiele
pozostało.
Znając
tę
historie
nie
należy
się
dziwić,
że
dążyłam
do
tego,
aby
zobaczyć
to
historyczne,
a
zarazem
legendarne
miejsce.
Trembowla
licząca
dziś
około
14
tyś.
mieszkańców
leży
w
dolinie
rzeczki
Gniezny,
dopływu
Seretu,
33
km
na
płd.
od
Tarnopola.
Ma
bardzo
długą
i
ciekawa
historię.
Jest
to
jeden
z
najstarszych
grodów
ruskich
na
Podolu.
W
XIV
w.
włączony
przez
Kazimierza
Wielkiego
do
Polski.
Przez
kilka
wieków
żył
w
ciągłym
zagrożeniu
wojnami
i
najazdami
ze
strony
tureckiej,
tatarskiej
czy
kozackiej.
W
okresie
rozbiorów
Trembowla
znalazła
się
w
zaborze
austriackim,
a
po
odzyskaniu
niepodległości
wróciła
do
Polski.
W
I
połowie
XX
w.
Polacy
stanowili
40
%
ludnosci
miasta,
33
%
to
Ukraińcy
i
28%
Żydzi.
Zwiedzałam
i
przejeżdzałam
przez
Trembowlę
kilka
razy.
Oczywiście
najbardziej
w
pamięci
utkwiła
mi
pierwsza
podróż.
Jak
zwykle
w
początkach
naszych
wypraw
na
Ukrainę
nasycona
przeróżnymi
niespodziankami
i
ciekawymi
obserwacjami.
Jechaliśmy
samochodem
kierowanym
przez
naszego
znajomego.
Wjeżdżając
do
Trembowli
po
raz
pierwszy
tylko
teoretycznie
wiedziałam,
co
chcę
zobaczyć.
Wszyscy
bacznie
wypatrywaliśmy
gdzie
posadowiony
jest
zamek.
Mimo
to
pojechaliśmy
za
daleko
i
dopiero
odwracając
się
w
aucie
za
siebie
ujrzeliśmy
zarysy
ruin
zamku
na
wysokim
wzniesieniu,
gęsto
porośniętym
drzewami.
Teraz
wystarczyło
już
tylko
znaleźć
dogodną
drogę
dojazdu
czy
dojścia.
Mieliśmy
nadzieję,
że
nie
będziemy
musieli
wspinać
się
pieszo
na
wzgórze
zamkowe.
Szczęście
nam
dopisało.
Pytając
przechodniów-
"kuda
na
zamok"
?
–
udaliśmy
się
we
właściwym
kierunku.
Jeszcze
tylko
przejazd
kolejowy
i
tu
pierwsza
niespodzianka.
Szlabany
opuszczone
do
połowy,
ani
otwarte,
ani
zamknięte.
Czekamy
minutę,
dwie,
pięć...a
tu
nic.
Ani
pociągu,
ani
nikt
nie
podnosi
rampy.
W
końcu
z
naprzeciwka
nadjeżdża
samochód,
pomału
wciska
się
pod
rampy
i
przejeżdża
koło
nas.
Potem
jeszcze
drugi.
Zdezorientowani
patrzymy
na
siebie,
pytam
naszego
przyjaciela
z
Ukrainy
-
jak
to?
Pewno
tak
tu
się
przejeżdża.
Małpujemy
więc
innych
i
już
jesteśmy
po
drugiej
stronie.
Potem
krętą,
błotnistą
ledwo
przejezdną
drogą
pod
górę.
I
gdy
już
nam
się
wydaje,
że
podjeżdżamy
całkiem
blisko
pod
zamek
nagle
przed
nami
wyrasta
żelazna
zapora.
Tym
razem
szlaban
opuszczony
i
zamknięty
na
klucz.
Nie
byłoby
w
tym
nic
dziwnego
gdyby
obok
nie
stała
budka
(
podobna
do
dróżniczej),
przy
której
spał
pies.
Wszystko
wskazywało
na
to,
że
ktoś
pobiera
tu
opłaty
na
dalszy
wjazd.
Czekamy
więc
może
ktoś
wyjdzie
z
zabudowań
obok.
Rozglądamy
się
wokoło,
ani
żywego
ducha,
nawet
pies
taki
jakiś
leniwy
niby
pilnuje,
ale
ledwo
łeb
podnosi,
nie
szczeka
i
śpi.
W
końcu
wzrok
nasz
ponownie
pada
na
szlaban.
Jednocześnie
przychodzi
ta
sama
myśl.
Przecież
jest
on
tak
wysoko
umieszczony,
że
w
zasadzie
nie
trzeba
go
podnosić.
Samochód
osobowy
w
sam
raz
się
zmieści
pod
nim.
Przejeżdżamy
powoli
i
dopiero
wtedy
pojawia
się
jakiś
człowiek
w
oddali
i
woła,
że
nie
można,
ale
jedźcie
jak
chcecie
i
przyjaźnie
macha
ręką.
Wszystko
takie
jakieś
surrealistyczne.
W
końcu
docieramy
pod
zamek.
Przechodzimy
górą
po
murach
zewnętrznych.
Wyobraźnia
pozwala
na
przedstawienie
sobie
pierwotnego
wyglądu
miejsca.
Dzisiaj
są
to
już
tylko
ruiny
niszczejące
sukcesywnie.
Z
satysfakcją
podziwiamy
zaś
wspaniały
widok
na
miasto
i
okolicę.
Jest
to
jedna
z
większych
przyjemności
zwiedzania.
Potem
z
mężem
zawsze
dyskutujemy,
która
panorama
była
ładniejsza
,
ta
z
Trembowli,
a
może
z
Buczacza
czy
Krzemieńca
?
Przeglądając
w
książkach
stare
fotografie
i
ryciny
z
Kresów
natrafiłam
na
zdjęcie
zamku
w
Trembowli.
Kiedyś
naprawdę
przedstawiał
się
znakomicie
i
dostojnie.
Wzgórze
nie
było
tak
porośnięte
drzewami,
mury
nie
tak
zniszczone,
okazalsze.
Zamek
w
Trembowli
stracił
strategiczne
znaczenie
i
podupadł
w
XVIII
w.
Do
dzisiaj
zachowały
się
mury
obronne
i
baszty.
Brak
czasu
nie
pozwolił
nam
na
dłuższy
pobyt
w
mieście.
Zresztą
odbywała
się
w
nim
jakaś
uroczystość
przy
cerkwi
i
nie
można
było
znaleźć
miejsca
do
parkowania.
Barwny
korowód
procesji
pożegnaliśmy
ostatnim
spojrzeniem.
Pojechaliśmy
dalej
na
południe
-
na
Czortków.
|