Dzień pierwszy -
ranek
Godzina piąta
trzydzieści budzę się po krótkiej nocy. Mam świadomość, że wstaję
być może później niż 43 kadetów z naszej szkoły. Mieszkam bliżej
miejsca wyjazdu. Plecak, śpiwór, jedzenie - mam, paszport - jest.
Jeszcze tylko szybki łyk herbaty i w drogę. Większość młodzieży jest
już pod szkołą pakując do autobusu bagaże i niezbędny sprzęt. Miła
niespodzianka na wejście - jedzie z nami ten sam kierowca co w maju.
Punkt szósta trzydzieści - żegnamy Łańcut. Godzina mija szybko i
naszym oczom ukazuje się granica w Korczowej. Szukam wzrokiem
poloneza nr rejestracyjny REI 4341 to nasza "przednia straż" -
Kamila, Kasia, Ania, Gosia i mój mąż powinni już stać na przejściu.
Wjechali prędzej. Ciekawe kto wcześniej przekroczy granicę? No
oczywiście nie my. Tym razem odprawa wlecze się niemiłosiernie
długo. Dwie godziny czekania. W oddali na wprost widzimy "załogę"
poloneza. Im poszło szybciej i teraz czekają na nas. Chyba się
nudzą. W końcu i my ruszamy dalej. Teraz już tylko około 250 km na
wschód do Zbrucza.
Późne popołudnie
Jesteśmy na
miejscu. Dla niektórych to już trzeci wyjazd, ale reszta ciekawie
obserwuje otoczenie. Tka jak w maju czeka nas miłe powitanie przez
dyrekcję i młodzież tamtejszej szkoły średniej z którą jesteśmy
zaprzyjaźnieni. Następnie rozlokowanie w internacie, a wieczorem
wspólna polsko - ukraińska dyskoteka.
Naprawdę późny
wieczór
Młodzież śpi, a
wychowawcy czuwają.
Dzień drugi
- bardzo wczesny poranek
Ze względu na
różnice czasowe wstajemy o piątej trzydzieści naszego czasu.
Oczywiście według regulaminu. Jest więc trzy razy "pobudka - wstać"
wykrzyczane na pełne gardło. Jak to w klasie wojskowej. Potem
toaleta, śniadanie, zbiórka i wyjście na cmentarz. Bardzo ciekawi
nas jak wygląda on po czterech miesiącach od naszego wcześniejszego
pobytu. Trudno powiedzieć, że jesteśmy usatysfakcjonowani zastanym
widokiem, no cóż trochę zarośnięty, ale z drugiej strony trochę
odsłonięty. Zależy jak na to patrzeć. Sama praca przebiega sprawnie,
mamy w końcu już jakieś doświadczenie. Młodzi, ci co są po raz
pierwszy pewnie inaczej widzą tok postępujących prac. My, którzy
jesteśmy trzeci raz wyraźniej oceniamy trud wkładany w sprzątanie
cmentarza. Chyba przyzwyczailiśmy się do tego, że nie będzie łatwo i
szybko. Przyjęty cel pobudza jednak do działania.
W którejś kolejnej
godzinie
Przychodzi do nas
nasza "wspólna" babcia. Już ją widzę, drobinkę jak małymi kroczkami
zbliża się do mnie. Od pierwszego przyjazdu przynosi nam picie.
Teraz roześmiana i podekscytowana opowiada mi ja to w nocy śnił jej
się samochód, który podjechał pod cmentarz. Od razu pomyślała o nas.
Jakaś telepatia czy przeczucie - myślę.
Po południu
Obiad, mecz piłki
nożnej polsko - ukraiński. Remis. Rzuty karne.... i przegraliśmy.
Dzień trzeci
-od rana do wieczora
Podzieliliśmy się
na dwie grupy. Część poszła zwiedzać szkołę, a reszta na cmentarz.
Dzisiaj trochę krócej pracujemy bo o trzynastej zaproszono nas na
specjalnie przygotowany program artystyczny, gry i zabawy. Jest
fajnie. Wiele śmiechu i międzynarodowego współzawodnictwa. Nie
daliśmy się. Chłopcy i dziewczęta dzielnie reprezentowali naszą
szkołę, na nawet kraj. Po obiedzie zwiedzanie zamku i czas wolny. I
jeszcze jedno miłe zdarzenie nieco wcześniej - wizyta gości z
Brodów. Zakonnice i księża przypadkowo zaglądnęli na cmentarz. Na
nagraniu z kamery dopiero w domu widzę jak zdziwione i nietęgie
mieli miny patrząc na to co robimy. Nota bene część z nas posilała
się pieczonym na ognisku chlebem z powidłem
Dzień czwarty
Po raz ostatni
idziemy na cmentarz. Praca poprzednich dni daje pomału znać. Chyba
jesteśmy już trochę zmęczeni. Dzisiaj czeka nas spisywanie
inskrypcji grobowych nowo odkrytych pomników. Poza tym ostateczne
wygrabienie, spalenie śmieci i gałęzi. Trzeba się więc sprężać. Na
zakończenie same miłe niespodzianki. Najpierw odwiedza nas starsza
pani - Polka, Zbarażanka. Dziękuje za wykonane prace. Odkryliśmy
grób jej dziadków. Chce nas wspomóc finansowo - 60 hrywien. To
wielka suma dla emerytki. Nie przyjmujemy pieniędzy, ale zgadzamy
się przyjąć słodycze. Krótka rozmowa na temat historii Zbaraża lat
czterdziestych, bardzo wiele mówiąca. I stwierdzenie, że było
strasznie. Nieco później ksiądz Berard nasz zbaraski przewodnik
przyprowadził na cmentarz grupę Polaków zwiedzających Zbaraż.
Wzbudziliśmy niemałe zdziwienie i podziw tym bardziej, że byliśmy
ubrani w mundury. Okazało się że byli to profesorowie z Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Jak również redaktorzy z "Życia Warszawy".
Przeprowadzili z nami wywiad, który ukaże się 29 X2005r. Na
zakończenie dnia jeszcze tylko mecz piłkarski. Wygrywamy 4 do 1.
Msza święta w kościele ojców bernardynów. Dyskoteka. Potem to już
chyba nie mamy sił na nic.
Dzień ostatni
Cały dzień to...
Powrót.
Zatrzymaliśmy się we Lwowie. Krótki spacer po starej części miasta.
Potem kierunek dom. O siódmej wieczorem jesteśmy w Łańcucie. Kolejny
wyjazd na Ukrainę dobiegł końca. Na wiosnę znowu jedziemy. Nie będę
już pisała jak ważne są następne wyjazdy. My nauczyciele po prostu
to wiemy. Ważniejsze jest jednak to, że młodzież przyjęła tę formę
nauki, poprzez pracę i trud.
Zbaraż 3 - 7 X 2005
r.
|