384
i
332
lata
temu
jesienią
doszło
do
dwóch
ważnych
bitew
rozegranych
między
Polską
a
Turcją.
Miejscem
zbrojnej
konfrontacji
był
Chocim.
Miasto
i
potężna
twierdza
nierozerwalnie
ze
sobą
związane
posadowione
są
na
prawym
brzegu
Dniestru.
Historia
Chocimia
przedstawia
się
nader
barwnie
i
mogłaby
posłużyć
do
stworzenia
ciekawego
scenariusza
filmowego.
Już
w
X
wieku
jak
wynika
ze
źródeł
istniał
tu
gród.
Przez
kolejne
stulecia
należał
on
do
księstwa
kijowskiego,
wołyńskiego,
halicko-włodzimierskiego,
Mołdawii,
Turcji,
Polski.
Te
częste
zmiany
dają
nam
podstawę
do
stwierdzenia,
iż
była
to
prawdziwa
forteca
pogranicza
z
całymi
tego
konsekwencjami.
Wiek
XVI
i
XVII
to
z
jednej
strony
okres
prosperity
miasteczka
leżącego
na
trakcie
ważnych
szlaków
handlowych,
ale
również
okres
zaciekłych
walk
państw
regionu
o
wpływy.
Obecnie
wjeżdżając
do
Chocimia,
liczącego
około
12
tysięcy
mieszkańców
trudno
by
szukać
dawnej
świetności.
Wprawdzie
zwiedzałam
go
6
lat
temu,
ale
obraz,
który
pozostał
w
mojej
pamięci
to
–
nijakość,
szarość,
wprost
zgrzebność
i
wielki
spokój.
Tak
zapamiętałam
miasto,
natomiast
zamek
przedstawił
się
wprost
oszałamiająco.
Mówiąc
szczerze
nie
byłam
przygotowana,
iż
jest
on
tak
ogromny.
Zachowany
w
całkiem
dobrym
stanie.
Szczególnie
zwróciła
moją
uwagę
jedna
strona
murów,
wysokich
na
kilkadziesiąt
metrów
zwieńczonych
blankami
z
gankami
strzeleckimi.
Zamek
stoi
na
wąskim
cyplu
skalnym
między
Dniestrem,
a
dolinką
z
niewielkim
dopływem.
Wejście
na
teren
twierdzy
przebiega
etapowo.
Schodziliśmy
coraz
niżej
i
zanim
weszliśmy
z
mężem
we
właściwy
obręb
zamku
to
po
prawej
stronie
ujrzeliśmy
cerkiew
św.
Aleksandra
Newskiego
z
I
połowy
XIX
w.
Następnie
skierowaliśmy
się
już
bezpośrednio
w
stronę
wejścia.
Brama,
drewniany
mostek
mocno
nadwyrężony,
wysoko
nad
suchą
fosą
i
już
byliśmy
w
obrębie
dziedzińca
zamkowego.
Wcześniej
jeszcze
krótka
obserwacja
widoków,
a
było
co
podziwiać.
Od
razu
rzucały
się
w
oczy
linie
wałów
ziemnych
pozostałości
po
systemie
obronnym.
Dla
nas
interesujące
i
intrygujące,
nie
w
pełni
czytelne.
Gratka
natomiast
dla
specjalistów
od
systemów
fortecznych.
Wewnątrz
murów
ujrzeliśmy
kilka
budowli
wtedy
w
fazie
prac
remontowych.
Obeszliśmy
je
próbując
domyśleć
się
ich
przeznaczenia.
Jak
później
dowiedzieliśmy
się
były
to
–
budynek
załogi
zamkowej,
kaplica
zamkowa.
Nieopodal
stała
zadaszona
studnia
(
podobno
58
m
).
Idąc
dalej
o
mało
nie
wpadłam
w
dziurę
ukrytą
w
trawie,
piętro
niżej
pewno
do
piwnicy.
Teren
nie
był
odpowiednio
zabezpieczony,
a
ja
nie
byłam
jeszcze
nauczona
w
takiej
sytuacji
patrzeć
pod
nogi
z
należytą
uwaga.
Poza
tym
plątały
się
koło
nas
trzy
malutkie
pieski.
Tacy
nasi
czworonożni
przewodnicy.
Nie
wiem
skąd
się
wzięły
biorąc
pod
uwagę,
że
do
domów
mieszkalnych
było
dość
daleko.
Nie
muszę
chyba
dodawać,
że
byliśmy
jedynymi
zwiedzającymi.
Zresztą
samo
wejście
do
zamku
odbyło
się
dość
dziwnie.
Podjechaliśmy
pod
twierdzę
przed
którą
był
dość
duży
parking,
ale
żadnego
auta.
Wysiedliśmy
i
zobaczyliśmy,
że
na
jego
skraju
stoi
malutka
budka.
Nie
wiedząc
na
jakiej
zasadzie
zwiedzić
zamek
podeszliśmy
do
niej.
W
środku
siedziała
jakaś
starsza
kobieta,
powiedziała,
że
jak
chcemy
to
możemy
jej
zapłacić
za
zwiedzanie,
a
jak
nie
to
nie.
W
sumie
trochę
dziwnie,
zapłaciliśmy
uznaniowo
kilka
hrywien.
Sama
nie
wiem
czy
to
była
kasa
parkingowa
czy
zamkowa,
a
może
kobieta
sobie
tak
siedziała
sama
z
siebie
bo
nigdzie
nic
nie
było
napisane.
Jak
wspomniałam
wcześniej
zamek
położony
jest
blisko
Dniestru.
Wygląda
to
tak
jakby
z
jednej
strony
wyrastał
on
ze
skalnego
brzegu
rzeki
by
drugą
stroną
oprzeć
się
na
szeregu
wzniesień.
Po
zejściu
nad
sam
brzeg
rzeki,
pod
mury
forteczne
unosząc
głowę
do
góry
ma
się
wrażenie,
ze
zamek
to
skalna
potęga.
Dziwne
uczucie
można
przyglądać
się
murom
w
nieskończoność
obserwując
mozaikę
kamiennych
płyt.
Myśl,
że
można
było
kiedyś
taką
fortecę
zdobywać
wprawia
w
niedowierzanie.
Podziw
budzi
również
Dniestr
–
szeroki,
potężny,
podpływający
prawie
pod
same
mury
zamkowe.
Krótki
spacer
brzegiem,
pamiątki
z
podróży
–
muszelka
i
kilka
kamieni
,seria
zdjęć
i
wyjazd
późnym
popołudniem
jesiennego
dnia
dalej
ku
Kamieńcowi
Podolskiemu
po
dalszą
porcję
wrażeń..
Naprawdę
piękne
wspomnienia,
powracające
w
formie
przesuwających
się
obrazów.
A
jak
to
wyglądało
kiedyś
...
Rok
1621
Rzeczpospolita
przygotowywała
się
do
obrony
przed
Turcją.
Kiedy
więc
pod
Chocim
dotarła
wielka
100-
tysięczna
armia
osmańska
z
sułtanem
Osmanem
na
czele,
w
obozie
warownym,
który
wokół
zamku
założyli
Polacy,
stało
około
60
–
70
tysięcy
żołnierzy
polskich,
w
tym
około
30
–
40
tysięcy
Kozaków.
Dowództwo
spoczęło
w
rękach
hetmana
wielkiego
litewskiego
Jana
Karola
Chodkiewicza.
Oblężenie
trwało
od
2
do
28
września
1621
r.
W
trakcie
walk
zmarł
schorowany
hetman.
Dowództwo
objął
podczaszy
koronny
Stanisław
Lubomirski.
W
końcu
rozpoczęto
rokowania
i
podpisano
korzystny
dla
Polski
traktat.
Jak
mówi
tradycja
w
momencie
zakończenia
walk
Polacy
dysponowali
tylko
jedną
beczką
prochu.
Rok
1673
na
pozostałościach
obozu
polskiego
z
1621
r.
rozegrała
się
nowa
bitwa.
Po
haniebnym
traktacie
buczackim
z
Turcją
,
armia
polska
dowodzona
przez
hetmana
wielkiego
koronnego
Jana
Sobieskiego,
licząca
około
30
tysięcy
żołnierzy
podeszła
pod
Chocim.
Wówczas
to
armia
turecka
stała
w
warownym
obozie
z
30
tysiącami
żołnierzy
pod
dowództwem
Husseina
paszy.
Walki
rozpoczęły
się
10
listopada.
Było
przeraźliwie
zimno.
Atak
rozpoczęła
polska
piechota,
która
odparła
jazdę
turecką.
W
końcu
jazda
polska
odcięła
Turkom
drogę
ucieczki.
Z
pola
bitwy
uszło
zaledwie
kilka
tysięcy
Turków.
Wielu
zginęło
w
Dniestrze,
gdy
w
czasie
panicznego
odwrotu
zawalił
się
prowizoryczny
most.
Zwycięstwo
Polaków
było
całkowite.
|