...”
U
północno
–
wschodniego
podnóża
Krajnego
Kamienia
leży
przy
szosie
ze
Zbaraża
do
Załoziec
wieś
Berezowica
Mała.
Przed
II
wojną
światową
dwie
trzecie
jej
mieszkańców
stanowili
Polacy.
W
nocy
z
22
na
23
lutego
1944
r.
uzbrojona
grupa
nacjonalistów
ukraińskich
zaatakowała
polską
ludność,
mordując
131
osób...
Była
to
jedna
z
największych
zbrodni
banderowskich
w
okolicach
Tarnopola”...
–
Grzegorz
Rąkowski
„
Podole”
Oglądając
11
lipca
w
TV
obchody
65
–
rocznicy
zbrodni
wołyńskiej
popełnionej
na
polskiej
ludności
przez
ukraińskich
nacjonalistów
zdecydowałam,
że
jest
to
odpowiedni
moment,
aby
opisać
swój
ostatni
wyjazd
na
Ukrainę
w
dniach
od
26
czerwca
do
1
lipca
2008
r.
A
właściwie
tylko
jedno
niedzielne
popołudnie.
Jak
to
bywa
w
moim
przypadku
poznawanie
dawnych
polskich
Kresów
bardzo
często
obfituje
w
niespodziewane
zbiegi
okoliczności.
Tak
też
można
określić
te
kilka
godzin,
które
przyszło
mi
spędzić
wraz
z
mężem
w
Berezowicy
Małej.
Na
pewno
dla
wielu
osób
nazwa
tej
małej
wioski
gdzieś
tam
na
Ukrainie,
kiedyś
w
Galicji
Wschodniej
na
pograniczu
Podola
i
Wołynia
niewiele
mówi.
Wystarczy
jednak
wpisać
nazwę
w
Internet,
a
jej
straszna
historia
porazi
nas
swym
okrucieństwem.
Niedzielne
południe
29
czerwca
w
Zbarażu
zapowiadało
dość
zmienną
pogodę.
Wychodząc
po
mszy
w
zbaraskim
kościele
w
grupie
około
30
osób
–
wiernych,
parafian
i
wycieczki
z
Polski
nie
mieliśmy
z
mężem
pomysłu
na
dalszą
część
dnia.
Tym
bardziej,
że
zaczął
padać
deszcz.
Dopiero
ojciec
Berard
–
proboszcz
tutejszej
parafii
zaproponował,
abyśmy
pojechali
zobaczyć
pomnik
pomordowanych
w
1944
r.
Polaków
we
wsi
Berezowica
Mała
mający
niebawem
być
poświęcony.
Ponieważ
już
wcześniej
tematyka
złożonych
stosunków
polsko
–
ukraińskich
była
nam
dobrze
znana,
postanowiliśmy
udać
się
w
to
miejsce.
Dojazd
własnym
środkiem
lokomocji
nie
przysparzał
kłopotów.
Kilkanaście
kilometrów
od
Zbaraża
nawet
dobrą
drogą
pokonaliśmy
szybko.
Przecinając
główną
szosę
Tarnopol
–
Krzemieniec
wjechaliśmy
na
drogę
do
Załoziec.
Pogoda
„
jak
ręką
odjął
”
poprawiła
się
natychmiast.
Uzbrojona
w
wiedzę
o
tragicznym
losie
mieszkańców
wsi
z
mieszanymi
uczuciami
podziwiałam
piękny
krajobraz
po
obu
stronach
drogi
–
pofałdowany
teren,
przechodzący
na
północy
w
równinę
zapowiadającą
Wołyń.
Malownicze
jeziorko
w
centrum
wioski,
kaczki,
konie,
bydło
to
widok
codzienny
tej
części
Ukrainy,
miły
oku
mieszczucha.
Spokój,
brak
ruchu
samochodowego
zapowiadałby
udany
wypoczynek
dla
turystów,
których
tu
jednak
nie
uświadczysz.
Mijając
kilka
wiosek
kierując
się
mapą
wiem,
że
za
chwilę
powinnam
zobaczyć
pierwsze
zabudowania
Berezowicy.
Jedziemy
dolinką
po
obu
stronach
niewielkie
wzgórza,
sielski
widok.
W
końcu
wjeżdżamy
w
wioskę,
która
wydaje
się
być
posadowiona
po
prawej
stronie,
jak
później
okazało
się
w
układzie
tarasowym.
Nie
wiem
czy
nie
zmieniła
swojego
układu
od
czasu
wojny.
Zastanawiam
się
jeżeli
tak,
to
na
ile
jest
rozpoznawalna
dla
dawnych
mieszkańców
którzy
opuścili
ją
kilkadziesiąt
lat
temu.
W
końcu
część
jej
uległa
spaleniu
przez
UPA.
Nie
orientuję
się
gdzie
mogę
znaleźć
pomnik
ku
czci
pomordowanych
Polaków.
Nigdzie
żadnych
znaków
nakierunkowujących.
Może
na
cmentarzu
polskim,
ale
czy
takowy
jeszcze
istnieje?
Kościoła
rzymsko
–
katolickiego
nie
ma.
Z
doświadczenia
wiem,
że
w
takiej
sytuacji
najlepiej
szukać
miejsca
najbardziej
zarośniętego,
jeżeli
ma
się
dotrzeć
do
cmentarza.
Po
opuszczeniu
w
1945
r.
tych
ziem
przez
Polaków
w
wyniku
przesunięcia
granic
Polski
ze
wschodu
na
zachód
miejsca
pochówku
jeżeli
się
zachowały
to
przedstawiają
opłakany
obraz
–
zniszczone
groby
w
wielkim
zielonym
buszu.
Wiem,
co
piszę
widziałam
opuszczone
polskie
cmentarze
na
Ukrainie.
A
jeden
z
nich
w
Zbarażu
o
3
ha
powierzchni
od
kilku
lat
wraz
z
młodzieżą
ze
Szkoły
Wojskowej
w
Łańcucie
doprowadzamy
do
porządku
w
ramach
stworzonego
przeze
mnie
i
męża
programu
ratowania
polskich
nekropolii
na
Wschodzie.
Znalezienie
pomnika
nie
jest
łatwe.
Najpierw
trafiamy
na
cmentarz
przy
cerkwi.
Kilka
grobów
z
polskimi
nazwiskami
i
tyle.
Jeździmy
po
wsi,
gruntowymi
drogami
mocno
sfatygowanymi,
ani
śladu
miejsca
naszego
celu.
Po
30
minutach
postanawiamy
spytać
kogoś
starszego
o
polski
cmentarz
–
zakładając,
że
takowy
jest,
a
na
nim
być
może
szukany
pomnik.
Starsza
kobieta
bez
trudu
tłumaczy
gdzie
mamy
jechać
-
Na
koniec
wsi,
w
lesie.
Jedziemy
i
dalej
nic
nie
widzimy.
Dopiero
po
kolejnej
rundzie,
między
drzewami
mignęły
mi
pojedyncze
pomniki.
Teraz
wiem,
że
to
tu
znajduje
się
cmentarz,
ale
czy
i
poszukiwany
pomnik
tego
nie
jestem
pewna.
Nie
pytaliśmy
napotkanej
babci
o
pomnik
pomordowanych
tylko
o
cmentarz.
Podjeżdżamy
bliżej,
od
tyłu.
Ani
żywej
duszy.
Wchodzimy
z
bocznej
drogi
w
nikłą
ścieżynkę,
wśród
traw
dochodząc
do
dawnego
polskiego
cmentarza
z
wybijającym
się
na
pierwszym
planie
pomnikiem
ku
czci
pomordowanych.
Widać,
że
ktoś
wokoło
pościnał
trawę,
przy
okazji
odsłaniając
znaczną
część
starych
pomników.
Mimo
to
na
cmentarzu
jest
wyjątkowo
ciemno,
ponuro
i
co
tu
mówić
po
prostu
przygnębiająco.
Stoję
naprzeciw
krzyża
i
dwóch
tablic
z
wypisem
131
osób
pomordowanych
mężczyzn,
kobiet,
dzieci
i
starców
22
na
23
lutego
1944
r.
Czytam
całe
rodziny,
w
myślach
odmawiam
„Wieczny
odpoczynek
racz
im
dać
Panie...”
Napis
na
krzyżu
głosi
„PAMIĘCI
SPOCZYWAJĄCYCH
TU
OKOŁO
130
POLAKÓW
MIESZKAŃCÓW
WSI
BEREZOWICA
MAŁA
ZAMORDOWANYCH
NOCĄ
Z
22
NA
23
LUTEGO
1944
ROKU
NIECH
SPOCZYWAJĄ
W
POKOJU
RZĄD
RZECZYPOSPOLITEJ
POLSKIEJ
RODZINY
2007”,
to
samo
w
języku
ukraińskim.
Potem
okalam
wzrokiem
to,
co
pozostało
po
starym
cmentarzysku,
pojedyncze
groby,
z
zachowanymi
figurami.
Od
razu
rodzi
się
w
głowie
myśl
utrwalenia
tego,
co
jeszcze
pozostało.
Zaczynamy
spisywać
groby,
inskrypcje,
robimy
zdjęcia.
Będzie
to
inwentaryzacja
pozostałości
z
cmentarza.
Podobną
dokonaliśmy
w
Zbarażu
spisując
i
utrwalając
na
kliszy
ponad
1000
nagrobków
z
około
1500
nazwiskami
i
inskrypcjami
pochowanych.
Opracowanie
to
ma
zostać
wydane
w
formie
książkowej.
W
Berezowicy
Małej
jest
ich
tylko
33.
W
trakcie
spisywania
zrywa
się
nagle
tak
silny
wiatr,
że
uciekamy
do
auta
obserwując
pogodę,
która
zapowiada
potężną
burzę.
Granatowe
chmury
nadciągają
nad
wieś,
ale
deszcz
nie
spadnie.
Wracamy
na
cmentarz
dokończyć
pracę.
W
międzyczasie
od
strony
głównej
drogi
słyszymy
nawoływania
w
naszą
stronę.
Starsza
kobieta
coś
od
nas
chce.
Mąż
podchodzi
bliżej,
dowiedzieć
się
o
co
chodzi.
Okazuje
się,
że
nas
szukała
widząc,
ze
jeździmy
po
wsi
dość
długo
i
domyśliła
się
gdzie
chcemy
trafić.
Nie
widząc
samochodu
przy
głównej
drodze
myślała,
że
nie
znaleźliśmy
cmentarza
i
chciała
nas
do
niego
zaprowadzić.
Dziękujemy
pięknie
za
chęć
pomocy.
Niedługo
potem
wracamy
do
Zbaraża.
Ciągle
nachodzą
mnie
myśli
jak
to
możliwe
takie
ładne,
spokojne
miejsce,
a
z
taką
przeszłością.
Jak
tu
żyć
ludziom
z
taką
świadomością
?
Wspomnienia
ocalałych
mieszkańców
wsi
o
tragicznych
wydarzeniach
z
lutego
1944
r.
:
Władysław
Kubów
–
„
Banderowcy
z
22
na
23
lutego,
napadli
na
naszą
wieś
ogromną
siłą,
mordując
nożami
i
piłami
131
osób:
dzieci,
kobiety
i
starców.
40
osób
spalono.
Po
dokonaniu
grabieży
spalono
też
około
30
gospodarstw
–
przy
czym
palono
tylko
te
domostwa,
które
nie
były
w
sąsiedztwie
z
ukraińskimi...
Bandy
przyjechały
od
strony
granicy
wołyńskiej
na
przysiółek
położony
około
jednego
kilometra
od
wsi.
Tu,
by
nie
spłoszyć
śpiącej
wioski
nie
strzelano.
Piotra
Szewczuka
siekierą
porąbano
na
trzy
części.
Katarzynę
Tomków,
której
mąż
fornal
zmarł
na
gruźlicę,
wraz
z
siedmiorgiem
małych
dzieci
zakłuto
bagnetami.
Janowi
Nowakowskiemu
siekierą
odrąbano
głowę
poprzez
zęby,
przy
nim
leżała
zakłuta
jego
żona...”
Maria
Kozibroda
z
Wiśniowskich
–
„
W
nocy
z
22
na
23
lutego
już
spaliśmy,
nagle
ktoś
pod
oknem
krzyczy:
Marysiu
śpicie,
bo
nasze
już
pomordowane.
Wtedy
ja
i
moi
rodzice
pozrywaliśmy
się,
włożyłam
buty,
bo
w
ubraniu
zawsze
spaliśmy,
wybiegłam
na
dwór
tylko
w
sukience...
Wróciłam
jednak,
włożyłam
męża
futro...
Pobiegliśmy
wszyscy
do
sąsiada
Kornelka.
Tam
już
było
więcej
ludzi.
Jak
ta
banda
wpadła
do
niego
to
on
jakoś
się
wymknął
i
uciekł
tylko
w
koszuli,
leciał
przez
całą
wioskę
i
krzyczał:
ludzie
uciekajcie,
bo
moja
rodzina
już
wymordowana...
Patrzymy
a
na
ulicy
aż
szaro
od
tych
bandytów.
Spotykam
Franka
Wiśniowskiego,
który
mówi
że
jego
żona
i
dziecko
już
zamordowane...
Była
ostra
zima,
śniegu
po
pas
i
ja
tym
śniegiem
przez
sady
i
płoty
uciekałam.
Upadłam
na
kupę
drzewa.
Myślę
sobie,
niech
mnie
już
tu
zabiją.
Dalej
nie
mogłam
iść.
Byłam
bardzo
zmęczona...
byłam
wtedy
w
ciąży.
Na
szczęście
Ludwiślka
i
Stach
Wiśniowscy
też
uciekali,
wzięli
mnie
za
rękę,
wyciągnęli
z
rowu
do
lasu...”
Anotonina
i
Stanisław
Kubów
-
...”Zaczął
się
mord
na
chutorach
od
domu
Kurylczuka.
W
straszny
sposób
została
wymordowana
jego
rodzina
i
tylko
on
sam
się
uratował.
Jego
trzyletniego
synka
nadziano
na
bagnet
i
mimo
płaczu
i
krzyku
dziecka
śmiali
się
i
wymachując
bagnetem
mówili,
że
to
jest
polski
orzeł.
...Gdyśmy
usłyszeli
krzyk
to
uciekaliśmy
z
jeszcze
jedną
rodziną
na
strych.
Sąsiedzi
też
chcieli
się
do
nas
schować,
lecz
już
nie
było
miejsca
–
poszli
więc
do
stajni
Sesiuka.
Gdy
Ukraińcy
dowiedzieli
się,
że
w
stajni
jest
dużo
ludzi,
poszli
tam
i
wyrąbawszy
drzwi
pomordowali
ich,
wrzucili
parę
wiązek
słomy
polanej
benzyną
i
podpalili
ją.
Tylko
czterech
ludzi
uratowało
się,
wyskoczyli
oni
ze
strychu
osmoleni
i
opaleni...”
Władysław
Kubów
„Polacy
i
Ukraińcy
w
Berezowicy
Małej
koło
Zbaraża”
–
opis
wsi
po
dokonanym
mordzie
...”Poszliśmy
oglądać
wieś,
wszędzie
trupy
i
zgliszcza.
Leżał
pod
domem
zakłuty
Jan
Szymków,
ojciec
naszego
kolegi
Tadzika.
W
oborach
i
innych
budynkach
zwłoki
były
tak
spalone,
że
nikogo
nie
można
rozpoznać.
Przyszedłem
do
domu
mojego
kolegi
Franka
Sowińskiego,
jego
mama
i
ojciec
leżeli
na
podłodze
obok
siebie
zastrzeleni,
a
Władka
Sowińskiego
kula
dopadła,
gdy
usiłował
przeskoczyć
przez
okno...
Naprędce
robiono
trumny
i
zbierano
zwłoki
pobitych
i
szczątki
spalonych
ciał
ludzkich
i
grzebano,
razem
z
księdzem,
na
pobliskim
cmentarzu
we
wspólnej
mogile.
Śpieszono
się,
bo
nikt
kto
żywy
nie
chciał
pozostać
na
noc
we
wsi
–
cmentarzu.” Władysław Kubów, "Polacy i Ukraińcy w Berezowicy Małej koło Zbaraża wspomnienia" wydanie II Warszawa 1994
|