KRESYCMENTARZ W ZBARAŻUKSIĘGA GOŚCIKONTAKTFUNDACJA LONGINUS
ZALESZCZYKIZBARAŻ VI 2004ŚWIRZPOMORZANYKresowe nekropolieŚWIĘTABRZEŻANYOLESKOZBARAŻ V 2005TREMBOWLALWÓW 26 VI 2001KRZEMIENIECZBARAŻ X 2005CHOCIMCZORTKÓWWIŚNIOWIECKościół w ZbarażuBUCZACZZBARAŻ VI 2006ZBARAŻ VII 2006ŻYTOMIERZPODHORCEJAZŁOWIECKAMIENIEC POD.ZBARAŻ X 2007BEREZOWICA MŁ.ŻÓŁKIEWŁUCK Alina Skrzypczak

Moje podróże po Kresach

LWÓW 26.06.2001r.

               

„...Duc in altum! Wypłyń na głębię, lwowski Kościele łaciński! Pan jest z Tobą! Nie lękaj się trudności, które także dzisiaj stają na twej drodze. Z Chrystusem odniesiesz zwyciestwo! Odważnie dąż do świętości: w niej kryje się niezawodna obietnica prawdziwego pokoju i trwałego postępu...”

Wyjątek z homilii Jana Pawła II z Lwowa 26.06.2001r.

 

                   Artykuł ten miał wyglądać inaczej. Inne okoliczności, inna atmosfera, po prostu nie tak. Już kilka miesięcy wcześniej planowałam, że  właśnie w maju zamieszczę swoje wspomnienia z wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II na Ukrainie. Miało to być w czwartą rocznicę spotkania z wiernymi na lwowskim hipodromie. Razem z mężem uczestniczyliśmy bowiem we mszy świętej w pierwszym dniu wizyty papieża we Lwowie. Okoliczności naszego wyjazdu w tym właśnie momencie miały w pewnym sensie dość zawiłe koleje. Nie od początku byliśmy zdecydowani, że pojedziemy. To raczej sploty różnych wydarzeń czy jak kto woli los lub przeznaczenie tak nas pokierowały, że znaleźliśmy się 26 czerwca 2001 r. właśnie we Lwowie. Zorganizowanie samego wyjazdu i zdobycie kart wstępu na mszę odbywało się dosłownie z dnia na dzień. W Łańcucie nie mogliśmy ich dostać więc po krótkim namyśle poprosiliśmy znajomego z Przemyśla, aby spróbował załatwić w Kurii Biskupiej. Jak nie powiodłoby się to mieliśmy jechać w ciemno. Wszystko biegło w zawrotnym tempie, ale po naszej myśli. Ostatecznie przygotowane karty umówiliśmy się odebrać w środku nocy w wyznaczonym miejscu w Przemyślu. Całość podróży układała się w zawiłą układankę czy wręcz labirynt do pokonania w ograniczonym czasie. Tak zastanawiając się głębiej to wyjazdy na Ukrainę często gęsto wypadały znienacka bez składu ładu więc dlaczego i ten miałby być inny. Jedynym minusem okazała się pogoda. A raczej brak pogody stosownej do takiej okoliczności po prostu – padał deszcz, a właściwie to lało bez przerwy. Wyobrażaliśmy sobie jak to będzie wyglądało na placu. Śmialiśmy się jak brniemy po kolana w błocie. Wszak przy pielgrzymkach papieża do Polski zazwyczaj była ładna aura więc i teraz wydawało się, że tak musi być. Poczułam się nawet trochę zawiedziona. Takie dziecinne odczucia z perspektywy czasu. Zasiadając do pisania artykułu rozłożyłam przed sobą plik zdjęć wykonanych w czasie wyjazdu. Chciałam jeszcze dokładniej przypomnieć sobie wszelkie okoliczności z nim związane. Muszę dokonać także wyboru tych,  które Państwo zobaczą. To dość trudne zadanie. Czy zdecydować się na ogólne plany czy może skupić się na pojedyńczych osobach czy twarzach. Samego papieża nie mam sfotografowanego z bliska. Pozostały tylko wspomnienia. Kontynuując dalszą opowieść z naszej wędrówki do Lwowa to warto zaznaczyć fakt szybkiego i sprawnego  przekroczenia granicy. To się już nigdy później nie powtórzyło. Samochodów z polskimi rejestracjami było niewiele, Polacy w większości jechali autobusami.

Droga do Lwowa przebiegła szybko. Natomiast dojazd od obwodnicy był już sterowany przez milicję. Wszystko jednak odbywało się bardzo sprawnie. Jadąc w kolumnie samochodów, a właściwie w większości autobusów, miarowo posuwaliśmy się nieznanymi sobie objazdami. Zostaliśmy tak pokierowani, że nasz samochód stanął naprawdę niedaleko celu. Miało tu chyba znaczenie to, że byliśmy z Polski. Wracając mieliśmy okazję przypatrzeć się, że Ukraińcy musieli pokonać o wiele dalszy dystans niż my. Dobrych kilka kilometrów. Samochód zostawiliśmy na wskazanym parkingu gdzie było już słychać polską mowę. Rozprostowanie kości i w drogę. Była gdzieś czwarta     rano. Nie pytaliśmy się w którym kierunku iść po prostu uniósł nas tłum. Całą szerokością dwupasmowej ulicy – Stryjskiej szliśmy w ciszy, aż wreszcie ktoś zaintonował „Kiedy ranne wstają zorze” ...  Podchodząc coraz bliżej weszliśmy w końcu na teren ograniczony żelaznymi bramkami. I tu o dziwo odczytaliśmy polskie oznaczenia barierek KWP ŁÓDŻ. Ten pochód pozostanie mi w pamięci chyba do końca życia. Ciągle stał mi przed oczyma w dniu śmierci Ojca Świętego. Porównuję go też do mojej pierwszej pielgrzymki do Krakowa w 1983r. Jakaż odmienność czasu, sytuacji, ludzi. Samo dojście do sektora też odbyło się dość specyficzne. Ponieważ mieliśmy stać na szarym końcu pomyślałam , że należałoby coś z tym faktem zrobić. Nie mieliśmy wielu złudzeń, ale szczęście uśmiechnęło się do nas. Naprawdę nie wiem jak to było możliwe, ale z naszego ostatniego sektora doszliśmy tak po prostu do drugiego i ciągle mam wrażenie, że mogliśmy dojść jeszcze bliżej. Najpierw szliśmy z polską flagą, a to otwierało nam jakoś tak szczególnie drogę. Potem zorientowaliśmy się, że pytają się nas czy wprost uznają, ze jesteśmy z prasy. Myślę, że wszystko to odbywało się machinalnie i nieświadomie z naszej i ze strony ochrony. Po prostu byliśmy obwieszeni aparatami fotograficznymi . W końcu zbliżyliśmy się na tyle blisko głównym przejściem w stronę ołtarza, że trzeba było zająć miejsce w sektorze. Obawialiśmy się, że nas cofną na koniec, ponieważ przy każdym wejściu pokazywało się swój numer. Nie namyślając się podeszłam szybko do strażnika i spytałam się czy mogę sobie zrobić z nim zdjęcie na pamiątkę. Męża wepchnęłam za barierkę upragnionego sektora , że niby ma być większa odległość sama stanęłam do zdjęcia szczęśliwa. Następnie podziękowałam za wspólne foto , jakoś tak zagadałam , że na końcu strażnik o nic już nie pytał. Wszystko to spowodowało, że znaleźliśmy się w sektorze wypełnionym przez Ukraińców. Słuchając mszy mogliśmy obserwować  przeżywanie przez nich tej jedynej pielgrzymki Ojca Świętego na Ukrainę.

A ludzie ci jak ich zapamiętałam przedstawili mi się w masie społeczeństwem biedniejszym od nas , bardzo zaangażowanym w słuchanie słów naszego rodaka. Spokojniejsi od nas, mniej krzykliwi, bardziej powściągliwi w wyrażaniu uczuć. Przed mszą było kilka godzin oczekiwania, ale przez megafony po ukraińsku dało się słyszeć jak jakiś ksiądz zachęcał ludzi, aby powitali Ojca Świętego okrzykiem „Witajemo Tebe, Kochajemo Tebe”. Gdy w końcu należało powitać papieża to nawet my wydzieraliśmy się po ukraińsku „Witajemo Tebe...” Oczekiwanie na mszę pozwoliło nam na przeprowadzenie kilku rozmów. I tu też niebywały zbieg okoliczności. Otóż siedzimy w kilkusettysięcznym tłumie obok pewnego starszego małżeństwa. Przeglądaliśmy bodajże „Rzeczpospolitą”. A właściwie dodatek specjalny traktujący o wizycie Jana Pawła II na Ukrainie – praktyczne porady dla Polaków, który dostaliśmy przy wejściu na hipodrom od polskich harcerzy. Wzbudziło to zainteresowanie naszego sąsiada. Poprosił czy mógłby zobaczyć gazetę. Oglądał ją i nie mógł wyjść z podziwu jak to my z Polski mamy taki okolicznościowy przewodnik o wizycie papieża na Ukrainie, a oni nic nie mają. Pokazywał żonie. I tak od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że ten pan jeździł jeszcze za ZSRR dość często do Polski. Był delegowany przez swój zakład. A najciekawsze, że jeździł do Fabryki Śrub w Łańcucie. Ostatecznie gdy dowiedział się, że my właśnie jesteśmy z Łańcuta to prosił pozdrowić Pana dyrektora Dobrzańskiego, co z kilkuletnim opóźnieniem i zawstydzeniem czynię. Silnie utkwił mi w pamięci pewien obraz. Otóż, gdy papież był już przy ołtarzu i miał być powitany śpiewem solistki opery wiedeńskiej nadleciał nisko nad sam ołtarz bocian i zrobił kilka kółek nad papieżem. Wszyscy to zobaczyli i ten wielotysięczny tłum podniósłszy głowy do góry obserwował lot ptaka. Nie wiem czy papież go widział. Naprawdę niesamowite wrażenie. Pieśniarka skończyła i ptak odleciał. Homilia wygłoszona przez Ojca Świętego we Lwowie miała kilka nawiązań do wspólnej przeszłości polsko-ukraińskiej. Mnie osobiście wrył się w pamięć fragment w którym papież mówił ”...Czas już oderwać się od bolesnej przeszłości! Chrześcijanie obydwu narodów muszą iść razem w imię jedynego Chrystusa ku jedynemu Ojcu... Niech przebaczenie udzielone i uzyskane rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Nich dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy gotowi będą stawiać  to, co jednoczy niż to, co dzieli, aby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności...” Można to przyrównać do pamiętnego wystąpienia na Placu Zwycięstwa w 1979 r. „Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi’. Być może „Pomarańczowa rewolucja” to częściowe pokłosie tej homilii. Na zakończenie dodam tylko, że cała msza odprawiana była przy pięknej pogodzie, która zawitała wraz ze świtem. Tyle tylko, że cały lwowski hipodrom nasiąknięty był wodą jak gąbka. Trudno było znaleźć względnie suche miejsce. Było jednak ciepło, ale brodziło się po kostki w wodzie.