KRESYCMENTARZ W ZBARAŻUKSIĘGA GOŚCIKONTAKTFUNDACJA LONGINUS
ZALESZCZYKIZBARAŻ VI 2004ŚWIRZPOMORZANYKresowe nekropolieŚWIĘTABRZEŻANYOLESKOZBARAŻ V 2005TREMBOWLALWÓW 26 VI 2001KRZEMIENIECZBARAŻ X 2005CHOCIMCZORTKÓWWIŚNIOWIECKościół w ZbarażuBUCZACZZBARAŻ VI 2006ZBARAŻ VII 2006ŻYTOMIERZPODHORCEJAZŁOWIECKAMIENIEC POD.ZBARAŻ X 2007BEREZOWICA MŁ.ŻÓŁKIEWŁUCK Alina Skrzypczak

Moje podróże po Kresach

ŚWIRZ

 

Niedawno obchodziliśmy 60 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego . Wydarzenie to podsunęło mi temat następnego artykułu , który ukazując moje wędrówki po Kresach jednocześnie nawiązywałby do konkretnych osób, miejsc i zdarzeń historycznych.

Jedną z takich postaci godnych przedstawienia jest gen. Tadeusz Komorowski " Bór". Urodzony 1 czerwca 1895 r. w Chorobowie w powiecie Brzeżany obecnie na Ukrainie był synem powstańca styczniowego. W czasie pierwszej wojny światowej służył w armii austriackiej, dowodził plutonem na froncie rosyjskim i włoskim. Od 1918r. w armii WP ,walczył w wojnie polsko- radzieckiej gdzie został ranny. W okresie dwudziestolecia międzywojennego ciągle związany z wojskiem. Brał również udział w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 1924 r. w Konkursie Konia Wierzchowego oraz kierował grupą przygotowawczą przed Olimpiadą w Berlinie w 1936 r. W 1939 r. dowodził osłoną Wisły  na odcinku od Góry Kalwarii do Dęblina. Od samego początku wojny należał do konspiracji. Po aresztowaniu gen. " Grota " Roweckiego w czerwcu 1943 r. objął stanowisko Dowódcy AK .31 lipca 1944 r. wraz z Delegatem Rządu na Kraj J. S. Jankowskim podjął decyzję rozpoczęcia akcji " Burza" w Warszawie. 2 października 1944 r. podpisał kapitulację Warszawskiego Korpusu Armii Krajowej. Następnie przebywał w Oflagu. Po wojnie mieszkał w Londynie. Zmarł w 1966 r. Spoczywa w kwaterze Komendy Głównej AK na warszawskich Powązkach.

           Na początku sierpnia mieliśmy okazję oglądać w TV film  ukazujący jego postać. Autor filmu zgromadził bogatą dokumentację źródłową. Dotarł nawet do osób związanych osobiście z gen. " Borem".

           Nawiązując do postaci gen. Tadeusza Komorowskiego chciałam jednak skupić się nie na jego działalności wojskowej, patriotycznej, ale na ukazaniu miejsca, w których mieszkał , które było mu bliskie, z którym wiązał nadzieję na spokojne życie. Miejscem tym był Świrz położony na południowy - wschód od Lwowa. Tamtejszy zamek  będący od początków XX w. w rękach Ireny z Lazametów i Tadeusza Komorowskiego w okresie XX - lecia międzywojennego przeżywał swój rozkwit. Pobudowany jeszcze w XV w. przez książąt Świrskich przechodził różne koleje losu ,od najazdów, oblężeń po planowe przebudowy.  Tam właśnie przyszły Dowódca AK poświęcił się gospodarowaniu. Chciał nawet zrezygnować ze służby wojskowej, by zająć się pracą na roli, którą sobie upodobał. Niestety wojna przekreśliła te plany wyznaczając mu inną rolę.

            Zauroczenie Świrzem mogę w pełni zrozumieć . Razem z mężem zwiedzałam go porą zimową kilka lat temu. Już pierwsze spojrzenie na zamek posadowiony na stromym wzniesieniu, otoczonym z trzech stron wodą, kiedyś bagnami zapierało dech w piersiach. Tym bardziej, że natrafiliśmy na świetną pogodę nadającą się do zrobienia wspaniałych zdjęć. Idealne oświetlenie, kontrast barw, słońce wychylające się co rusz zza mocno burzowych, wprost granatowych chmur i ten nastrój . Cisza , lekko mroźna pogoda , delikatny wiaterek, brak zwiedzających. Zresztą natłoku turystów w żadnym z odwiedzanych miejsc nigdy nie było. Wielokrotnie mieliśmy ten komfort ,że byliśmy sami. Do tej pory nie mogę przyzwyczaić się do klasycznego, zachodniego zwiedzania, dreptania sobie po piętach zniecierpliwionych turystów i poganiających przewodników. Zawsze wtedy patrzymy na siebie z mężem i rozumiemy się bez słów - nie ma to jak na Ukrainie.

            W przedwojennym przewodniku opisano Świrz w sposób następujący : „ Na zachód 10 km od  Przemyślan miasteczko Świrz. Na stromym wzgórzu po stronie północno-wschodniej miasteczka wznosi się malowniczo ZAMEK ... jest on zamieszkały i należy do hr. Lamezan - Salins. Jest to właściwie obronny pałac w formie nieregularnego czworoboku, złożony z zabudowań grupujących się około dwóch dziedzińców. Na szczególną uwagę zasługuje front z bramą wjazdowa w środku i dwiema basztami po rogach... Do zamku przytyka piękny park ...Zamek można zwiedzać za zezwoleniem właściciela...”

I wszystko prawie się zgadza, oprócz tego, że zamek teraz nie jest zamieszkały, że trudno szukać pięknego parku, a zwiedzanie mieliśmy dość niekonwencjonalne, dwuosobowe, na życzenie za dolara.  Z wierzchu budowla prezentuje się calkiem przyzwoicie. W środku znajduje się ekspozycja, której jednak nie widzieliśmy bo podobno miały się zacząć prace konserwatorskie i pilnujący portier nie chciał nas wpuścić do zaplombowanych pomieszczeń. Wrażenia jednak jak najbardziej pozytywne. Widać, że ktoś trzyma piecze nad obiektem.

               Świrz , który wtedy zobaczyłam był jednym z elementów tamtej wędrówki. Nie było czasu na długie delektowanie się nowo poznanym miejscem. Oceniając teraz wydaje mi się, że zachowywaliśmy się jak japońscy turyści ,szybkie zdjęcie i dalej w drogę. Ciągły brak czasu trochę denerwował. Krótki dzień wymuszał  jednak pewne tempo. Nie za bardzo chciało nam się wracać po ciemku. Tym bardziej ,że na Ukrainie w nocy światła w mieście są praktycznie nie włączane. Zresztą jechaliśmy nową trasą, a mapy , które mieliśmy często nie odpowiadały rzeczywistości. Wynikały z tego czasami śmieszne sytuacje. Albo nie mogliśmy znaleźć drogi, albo było ich za dużo. Oznakowania bywały też niekiedy mylące. Np. skrzyżowanie w szczerym polu , noc, brak jakiegokolwiek oświetlenia , a znak oznajmujący kierunek jazdy do danego miasta dopiero za skrzyżowaniem. Do tej pory nie wiem jaki to miało sens. Zaobserwowałam, że na Ukrainie nigdy nie jeździ się z mapą. Albo pyta się o drogę, albo jedzie na " oko". Każdy chętnie wskaże kierunek . Gdy usiłowałam dowiedzieć się od znajomych dlaczego nie korzystają z map słyszałam zawsze odpowiedz – po co? No właśnie. Wtedy wprawdzie byliśmy już pozbawieni strachu jazdy po zmroku, w nieznanym kraju , po nowych drogach , ale po co ryzykować. Tyle słyszało się  przeróżnych opowieści o wyprawach za wschodnią granicę, że można było czuć pewne obawy. 

                Każdy wyjazd na Ukrainę intensywnie zapamiętuję i precyzyjnie odtwarzam wspomnienia. Chociaż gdy porównujemy je z mężem okazuje się ,że pamiętamy trochę inaczej. Ja bardziej czuję ogólny klimat, on dokładniej rejestruje kolejność zdarzeń. Dziwimy się czasem jak wybiórcza jest pamięć ludzka.

Casami zastanawiam się czy jeszcze kiedyś wrócę do tych wszystkich miejsc. Na razie jednak myślę o konkretnym celu. Być może już we wrześniu uda się zorganizować kolejny wyjazd młodzieży z Zespołu Szkół Nr 2 w Łańcucie do Zbaraża w celu kontynuowania podjętego dzieła - porządkowania opuszczonego polskiego cmentarza.

                Jak mówi stare chińskie przysłowie : „ Bierz czas szybko bo nigdy sięnie cofa.”