Niedawno
obchodziliśmy
60
rocznicę
wybuchu
Powstania
Warszawskiego
.
Wydarzenie
to
podsunęło
mi
temat
następnego
artykułu
,
który
ukazując
moje
wędrówki
po
Kresach
jednocześnie
nawiązywałby
do
konkretnych
osób,
miejsc
i
zdarzeń
historycznych.
Jedną
z
takich
postaci
godnych
przedstawienia
jest
gen.
Tadeusz
Komorowski
"
Bór".
Urodzony
1
czerwca
1895
r.
w
Chorobowie
w
powiecie
Brzeżany
obecnie
na
Ukrainie
był
synem
powstańca
styczniowego.
W
czasie
pierwszej
wojny
światowej
służył
w
armii
austriackiej,
dowodził
plutonem
na
froncie
rosyjskim
i
włoskim.
Od
1918r.
w
armii
WP
,walczył
w
wojnie
polsko-
radzieckiej
gdzie
został
ranny.
W
okresie
dwudziestolecia
międzywojennego
ciągle
związany
z
wojskiem.
Brał
również
udział
w
Igrzyskach
Olimpijskich
w
Paryżu
w
1924
r.
w
Konkursie
Konia
Wierzchowego
oraz
kierował
grupą
przygotowawczą
przed
Olimpiadą
w
Berlinie
w
1936
r.
W
1939
r.
dowodził
osłoną
Wisły
na
odcinku
od
Góry
Kalwarii
do
Dęblina.
Od
samego
początku
wojny
należał
do
konspiracji.
Po
aresztowaniu
gen.
"
Grota
"
Roweckiego
w
czerwcu
1943
r.
objął
stanowisko
Dowódcy
AK
.31
lipca
1944
r.
wraz
z
Delegatem
Rządu
na
Kraj
J.
S.
Jankowskim
podjął
decyzję
rozpoczęcia
akcji
"
Burza"
w
Warszawie.
2
października
1944
r.
podpisał
kapitulację
Warszawskiego
Korpusu
Armii
Krajowej.
Następnie
przebywał
w
Oflagu.
Po
wojnie
mieszkał
w
Londynie.
Zmarł
w
1966
r.
Spoczywa
w
kwaterze
Komendy
Głównej
AK
na
warszawskich
Powązkach.
Na
początku
sierpnia
mieliśmy
okazję
oglądać
w
TV
film
ukazujący
jego
postać.
Autor
filmu
zgromadził
bogatą
dokumentację
źródłową.
Dotarł
nawet
do
osób
związanych
osobiście
z
gen.
"
Borem".
Nawiązując
do
postaci
gen.
Tadeusza
Komorowskiego
chciałam
jednak
skupić
się
nie
na
jego
działalności
wojskowej,
patriotycznej,
ale
na
ukazaniu
miejsca,
w
których
mieszkał
,
które
było
mu
bliskie,
z
którym
wiązał
nadzieję
na
spokojne
życie.
Miejscem
tym
był
Świrz
położony
na
południowy
-
wschód
od
Lwowa.
Tamtejszy
zamek
będący
od
początków
XX
w.
w
rękach
Ireny
z
Lazametów
i
Tadeusza
Komorowskiego
w
okresie
XX
-
lecia
międzywojennego
przeżywał
swój
rozkwit.
Pobudowany
jeszcze
w
XV
w.
przez
książąt
Świrskich
przechodził
różne
koleje
losu
,od
najazdów,
oblężeń
po
planowe
przebudowy.
Tam
właśnie
przyszły
Dowódca
AK
poświęcił
się
gospodarowaniu.
Chciał
nawet
zrezygnować
ze
służby
wojskowej,
by
zająć
się
pracą
na
roli,
którą
sobie
upodobał.
Niestety
wojna
przekreśliła
te
plany
wyznaczając
mu
inną
rolę.
Zauroczenie
Świrzem
mogę
w
pełni
zrozumieć
.
Razem
z
mężem
zwiedzałam
go
porą
zimową
kilka
lat
temu.
Już
pierwsze
spojrzenie
na
zamek
posadowiony
na
stromym
wzniesieniu,
otoczonym
z
trzech
stron
wodą,
kiedyś
bagnami
zapierało
dech
w
piersiach.
Tym
bardziej,
że
natrafiliśmy
na
świetną
pogodę
nadającą
się
do
zrobienia
wspaniałych
zdjęć.
Idealne
oświetlenie,
kontrast
barw,
słońce
wychylające
się
co
rusz
zza
mocno
burzowych,
wprost
granatowych
chmur
i
ten
nastrój
.
Cisza
,
lekko
mroźna
pogoda
,
delikatny
wiaterek,
brak
zwiedzających.
Zresztą
natłoku
turystów
w
żadnym
z
odwiedzanych
miejsc
nigdy
nie
było.
Wielokrotnie
mieliśmy
ten
komfort
,że
byliśmy
sami.
Do
tej
pory
nie
mogę
przyzwyczaić
się
do
klasycznego,
zachodniego
zwiedzania,
dreptania
sobie
po
piętach
zniecierpliwionych
turystów
i
poganiających
przewodników.
Zawsze
wtedy
patrzymy
na
siebie
z
mężem
i
rozumiemy
się
bez
słów
-
nie
ma
to
jak
na
Ukrainie.
W
przedwojennym
przewodniku
opisano
Świrz
w
sposób
następujący
:
„
Na
zachód
10
km
od
Przemyślan
miasteczko
Świrz.
Na
stromym
wzgórzu
po
stronie
północno-wschodniej
miasteczka
wznosi
się
malowniczo
ZAMEK
...
jest
on
zamieszkały
i
należy
do
hr.
Lamezan
-
Salins.
Jest
to
właściwie
obronny
pałac
w
formie
nieregularnego
czworoboku,
złożony
z
zabudowań
grupujących
się
około
dwóch
dziedzińców.
Na
szczególną
uwagę
zasługuje
front
z
bramą
wjazdowa
w
środku
i
dwiema
basztami
po
rogach...
Do
zamku
przytyka
piękny
park
...Zamek
można
zwiedzać
za
zezwoleniem
właściciela...”
I
wszystko
prawie
się
zgadza,
oprócz
tego,
że
zamek
teraz
nie
jest
zamieszkały,
że
trudno
szukać
pięknego
parku,
a
zwiedzanie
mieliśmy
dość
niekonwencjonalne,
dwuosobowe,
na
życzenie
za
dolara.
Z
wierzchu
budowla
prezentuje
się
calkiem
przyzwoicie.
W
środku
znajduje
się
ekspozycja,
której
jednak
nie
widzieliśmy
bo
podobno
miały
się
zacząć
prace
konserwatorskie
i
pilnujący
portier
nie
chciał
nas
wpuścić
do
zaplombowanych
pomieszczeń.
Wrażenia
jednak
jak
najbardziej
pozytywne.
Widać,
że
ktoś
trzyma
piecze
nad
obiektem.
Świrz
,
który
wtedy
zobaczyłam
był
jednym
z
elementów
tamtej
wędrówki.
Nie
było
czasu
na
długie
delektowanie
się
nowo
poznanym
miejscem.
Oceniając
teraz
wydaje
mi
się,
że
zachowywaliśmy
się
jak
japońscy
turyści
,szybkie
zdjęcie
i
dalej
w
drogę.
Ciągły
brak
czasu
trochę
denerwował.
Krótki
dzień
wymuszał
jednak
pewne
tempo.
Nie
za
bardzo
chciało
nam
się
wracać
po
ciemku.
Tym
bardziej
,że
na
Ukrainie
w
nocy
światła
w
mieście
są
praktycznie
nie
włączane.
Zresztą
jechaliśmy
nową
trasą,
a
mapy
,
które
mieliśmy
często
nie
odpowiadały
rzeczywistości.
Wynikały
z
tego
czasami
śmieszne
sytuacje.
Albo
nie
mogliśmy
znaleźć
drogi,
albo
było
ich
za
dużo.
Oznakowania
bywały
też
niekiedy
mylące.
Np.
skrzyżowanie
w
szczerym
polu
,
noc,
brak
jakiegokolwiek
oświetlenia
,
a
znak
oznajmujący
kierunek
jazdy
do
danego
miasta
dopiero
za
skrzyżowaniem.
Do
tej
pory
nie
wiem
jaki
to
miało
sens.
Zaobserwowałam,
że
na
Ukrainie
nigdy
nie
jeździ
się
z
mapą.
Albo
pyta
się
o
drogę,
albo
jedzie
na
"
oko".
Każdy
chętnie
wskaże
kierunek
.
Gdy
usiłowałam
dowiedzieć
się
od
znajomych
dlaczego
nie
korzystają
z
map
słyszałam
zawsze
odpowiedz
–
po
co?
No
właśnie.
Wtedy
wprawdzie
byliśmy
już
pozbawieni
strachu
jazdy
po
zmroku,
w
nieznanym
kraju
,
po
nowych
drogach
,
ale
po
co
ryzykować.
Tyle
słyszało
się
przeróżnych
opowieści
o
wyprawach
za
wschodnią
granicę,
że
można
było
czuć
pewne
obawy.
Każdy
wyjazd
na
Ukrainę
intensywnie
zapamiętuję
i
precyzyjnie
odtwarzam
wspomnienia.
Chociaż
gdy
porównujemy
je
z
mężem
okazuje
się
,że
pamiętamy
trochę
inaczej.
Ja
bardziej
czuję
ogólny
klimat,
on
dokładniej
rejestruje
kolejność
zdarzeń.
Dziwimy
się
czasem
jak
wybiórcza
jest
pamięć
ludzka.
Casami
zastanawiam
się
czy
jeszcze
kiedyś
wrócę
do
tych
wszystkich
miejsc.
Na
razie
jednak
myślę
o
konkretnym
celu.
Być
może
już
we
wrześniu
uda
się
zorganizować
kolejny
wyjazd
młodzieży
z
Zespołu
Szkół
Nr
2
w
Łańcucie
do
Zbaraża
w
celu
kontynuowania
podjętego
dzieła
-
porządkowania
opuszczonego
polskiego
cmentarza.
Jak
mówi
stare
chińskie
przysłowie
:
„
Bierz
czas
szybko
bo
nigdy
sięnie
cofa.”
|