„Prawosławna
Wigilia
przypada
w
styczniu.
W
tym
czasie
na
dachach
domów
,
na
cerkiewnych
kopułach
i
błyszczących
od
lampek
choinkach
całej
Ukrainy
leży
śnieg.
W
domach
przygotowuje
się
wigilijną
wieczerzę.
W
kącie
izby
ustawia
się
snop
zboża,
na
stół
nakryty
białym
obrusem
gospodyni
przynosi
chleb
upieczony
w
starym
piecu,
kutię
własnej
roboty,
mączkę
(gęsty
sos
grzybowy),
rybę
i
gołąbki
nadziewane
kaszą
gryczaną
i
kartoflami.
Na
deser
podaje
się
ciasto
i
smażone
na
oleju
postne
pączki.
Zanim
wszyscy
zasiądą
do
stołu,
trzeba
podzielić
się
cerkiewną
bułeczką
–
prosfora.
W
ten
wieczór
wszystkie
prawosławne
dzieci
zamieszkałe
na
wsiach
biegną
do
stodoły.
Będą
tam
szukać
podarków,
które
dobra
Bozia
zostawiła
w
sianie.
Przed
świtem
wszyscy
pójdą
do
cerkwi.
Nabożeństwo
potrwa
wiele
godzin.
Wieczorem
we
wsi
wzmaga
się
ruch.
Spotykają
się
rodziny
i
sąsiedzi.
Dorośli
zasiadają
do
stołu,
dzieci
biegną
z
sankami
na
drogę.
W
końcu
grudnia
w
szkole
wszyscy
dzielą
się
opłatkiem
i
prosforą
a
potem
mają
ferie,
które
trwają
do
10
stycznia
–
trzeciego
dnia
Bożego
Narodzenia
według
kalendarza
Juliańskiego.
Jest
to
dla
dzieci
najweselszy
dzień.
Chłopcy
przebierają
się
i
chodzą
od
domu
do
domu
z
przedstawieniem
(tzw.
Wertepem).
Odgrywają
kilka
scen
z
życia
Jezusa.
W
zamian
dostają
drobne
pieniądze
na
słodycze.
Tego
dnia
po
wsi
wędrują
również
mężczyźni.
Stają
pod
oknami,
by
śpiewać
kolędy.
Gospodarze
wychodzą
z
pieniędzmi
i
wódką.
Pieniądze
są
na
cerkiew,
a
wódka
to
poczęstunek
w
rewanżu
za
kolędy.
Mija
Boże
Narodzenie,
ale
wcale
się
nie
kończy
okres
wschodnich
świąt.
Wkrótce
gospodynie
znów
upieką
chleb,
usmażą
pączki.
W
dzień
Objawienia
Pańskiego
19
stycznia
pojadą
wszyscy
do
najbliższej
rzeki.
Odbędzie
się
Jordan,
batiuszka
poświęci
wodę,
wierni
nabiorą
jej
w
baniaczki
i
zaniosą
do
domu.
Będzie
jak
znalazł,
gdy
duchowny
przyjdzie
pokropić
nią
mieszkanie
albo
zachoruje
ktoś
z
domowników...”
Podany
opis
przybliża
nam
atmosferę
ukraińskich
Świąt
Bożego
Narodzenia
z
końca
XIX
wieku.
Wiele
z
tych
tradycji
przetrwało
do
dziś
.
Miałam
okazję
się
o
tym
przekonać
będąc
kilkakrotnie
na
Ukrainie
w
okresie
świątecznym
.
Wyjazdy
te
utkwił
mi
szczególnie
żywo
w
pamięci
.
Rozmowy
przy
suto
zastawionym
stole
,
kolędy
śpiewane
przez
domowników,
wspominki
starszyzny
z
czasów
gdy
Polska
jeszcze
tu
gospodarzyła.
Trzeba
przyznać,
że
kolędy
ukraińskie
są
bardzo
piękne
,
a
śpiewanie
ich
sprawia
wszystkim
dużo
radości.
Jedna
kolęda
utkwiła
mi
w
pamięci
mówiła
bowiem
o
wolnej
Ukrainie.
W
kontekście
wydarzeń
zachodzących
obecnie
na
Ukrainie
jest
ona
szczególnie
aktualna
.
Być
może
gdy
ukaże
się
ten
artykuł
nasi
sąsiedzi
będą
się
cieszyć
pełnią
wolności.
Przysłuchując
się
raz
to
rzewnym
raz
wesołym
melodiom
odnosiłam
wrażenie,
że
na
Ukrainie
ludzie
ładniej
i
chętniej
śpiewają
niż
w
Polsce.
Kobiety
należą
bardzo
często
do
chóru
przy
cerkwi
i
mają
głosy
już
wyrobione.
Dzieci
w
większości
chodzą
do
szkół
muzycznych.
Wiele
ukraińskich
zwyczajów
świątecznych
jest
podobnych
do
naszych.
Jest
choinka
-
jodełka
,
mnogość
potraw,
kolędy
.
Mój
pobyt
tam
wypadł
na
święto
Jordana.
Już
kilka
kilometrów
za
przejściem
granicznym
byłam
świadkiem
obrzędów
związanych
z
tym
dniem.
Jest
tradycją,
że
w
Jordana
ksiądz
udaje
się
do
rzeki
i
poświęca
ją,
zanurzając
w
wodzie
(najczęściej
w
przerębli
)
drewniany
krzyż
.
Po
święceniu
ludzie
uczestniczący
w
procesji
czerpią
wodę
,
którą
następnie
biorą
do
domu
jako
ochronę
przed
chorobami
i
nieszczęściami.
Byłam
świadkiem
tego
obrzędu
początkowo
nie
zdając
sobie
sprawy
z
symboliki
i
sensu
obserwowanej
sceny
.W
tym
samym
dniu
odbywają
się
kolędy
po
domach.
Kolędnicy
wchodząc
do
domu
wygłaszają
życzenia
pomyślności
dla
domu
i
domowników,
a
następnie
sypią
ziarnem
pszenicy.
My
również
otrzymaliśmy
takie
życzenia.
W
tym
przypadku
pieniądze
zbierane
były
przez
przedstawicieli
rady
kościelnej
na
potrzeby
miejscowej
cerkwi
greko-
katolickiej.
Na
szczególną
uwagę
zasługują
potrawy
przygotowane
przez
gospodynię,
a
przyznać
muszę,
że
z
Ukrainy
nigdy
nie
wracam
głodna.
Gościnność
jest
tu
zasadą.
Świąteczne
dania
–
gołąbki
z
kaszą
gryczaną
i
ziemniakami,
kutia,
ryba
na
różne
sposoby,
pierogi
z
kapustą
i
wiele
innych
dań
podawanych
i
na
ciepło
i
na
zimno.
Oczywiście
okraszane
wszystko
toastem
i
kieliszkiem
trunku.
Tradycją
świąteczną
na
Ukrainie
jest
również
pozdrawianie
się
ludzi
słowami-„Christos
rodiłsa
„
jest
to
zwyczaj
powszechny
i
trudno
jest
w
tych
dniach
usłyszeć
„
Dobry
dień”.
Wielkim
przeżyciem
było
uczestnictwo
w
jasełkach
przygotowanych
przez
polskie
dzieci
w
kościele
pw.
Wniebowzięcia
Najświętszej
Maryi
Panny
w
Złoczowie.
Całkowicie
przypadkowo
trafiliśmy
wtedy
na
tą
uroczystość
połączoną
z
mszą
świętą.
Przedstawienie
odegrane
zostało
na
tle
szopki
i
ołtarza
głównego
.
Dzieci
przebrane
były
w
stroje
zapewne
wykonane
samodzielnie
lub
z
pomocą
rodziców.
W
kościele
obecni
widzowie
skupili
się
stojąc
blisko
ołtarza,
na
schodkach
ambony
i
na
chórze
z
zainteresowaniem
oglądając
spektakl.
Na
nas
wywarł
on
także
duże
wrażenie,
szczególnie
ze
względu
na
śpiewność
i
inność
w
akcencie
języka
polskiego.
Pozwoliliśmy
sobie
wtedy
z
mężem
na
uwiecznienie
tego
wydarzenia
na
zdjęciach,
które
potem
przy
następnym
wyjeżdzie
przekazaliśmy
siostrze
zakonnej.
Księdza
nie
było
na
miejscu,
ponieważ
uczestniczył
w
przygotowaniach
do
mającej
się
odbyć
niebawem
wizyty
Ojca
Świętego
na
Ukrainie.
Osobne
zdarzenie
to
zetknięcie
się
z
prawosławną
Ławrą
w
Poczajewie.
Zdarzyło
się
to
rok
później
w
wigilię
św.
Jordana.
Zima
dużo
śniegu,
białe
przestrzenie.
W
taki
dzień
jechaliśmy
ze
Zborowa
do
Poczajewa.
Droga
miejscami
wznosiła
się
ostro
w
górę.
Nagle
w
oddali
ujrzeliśmy
kompleks
budynków
o
monstrualnych
rozmiarach..
Z
daleka
widać
było
odblaski
słońca
w
złotych
kopułach.
Położony
na
wzniesieniu
,w
małym
miasteczku
klasztor
wydawał
się
być
niebywale
potężny
w
stosunku
do
innych
zabudowań.
Na
drodze
obok
poczty
stały
dwa
autokary
z
Polski.
Wiele
podróży
odbyliśmy
z
mężem
po
Ukrainie,
spotykaliśmy
ciekawych
ludzi
,
doświadczaliśmy
dziwnych
zdarzeń
,
często
śmiesznych,
które
obecnie
obrosły
już
w
anegdotę.
Tak
gdyby
się
głębiej
zastanowić
to
jednego
można
zawsze
być
pewnym
podróżując
po
Ukrainie,
a
mianowicie
tego,
że
nigdy
nie
wiadomo,
co
cię
spotka
na
przejściu
granicznym.
Tylko
teoretycznie
można
założyć
pewne
rzeczy
np.
czy
oczekiwanie
na
wjazd
do
Polski
będzie
długie,
czy
nie
,a
może
otrzyma
się
jakiś
nowy
dokument
do
wypełnienia,
a
może
zabraknie
jakiegoś
zaświadczenia
to
zawsze
temat
otwarty.
Ciągle
ciekawy,
wprost
zastanawiający
,
wyzwalający
we
mnie
zawsze
chęci
badawcze
,
dlaczego
jest
tak
nieprzewidywalnie.
Na
dowód
tego
przytoczę
pewne
wydarzenie
związane
z
naszym
powrotem
do
Polski
właśnie
w
okresie
świątecznym.
Wracaliśmy
w
bardzo
dobrych
humorach,
zadowoleni
sądząc,
że
z
całą
pewnością
nie
będzie
kolejki
na
przejściu
granicznym.
Faktycznie
tylko
kilka
samochodów.
Po
krótkim
oczekiwaniu
podszedł
do
nas
celnik,
zabrał
stosowne
kwitki
.
Z
powodu
świąt
był
jednak
tak
bardzo
rozkojarzony,
że
gdzieś
zgubił
swoją
pieczątkę.
Początkowo
nie
zdawaliśmy
sobie
sprawy
dlaczego
tak
długo
stoimy
gdy
inni
są
szybko
odprawiani.
Myśleliśmy,
że
może
to
w
końcu
ten
raz
w
którym
nas
dokładnie
sprawdzą.
Tyle
wyjazdów
to
może
być
podejrzane.
Nigdy
niczego
nie
kupujemy,
nie
przewozimy.
Czekaliśmy
dobrych
parę
godzin,
nie
chciano
nas
dalej
puścić
do
kontroli
paszportowej
bo
nie
mieliśmy
„pieczatki
„
.
Poszukiwania
„sztampa”
nie
przyniosły
pozytywnych
rezultatów.
Wszyscy
szukali
,
celnicy
,
sprzątaczki
,
nawet
pies
i
nic.
W
końcu
zdjęto
ze
służby
rozkojarzonego
celnika
i
jakoś
udało
się
nam
ruszyć
dalej.
No
cóż
w
sumie
to
były
święta
więc
każdy
mógł
być
w
„
dobrym
humorze”.
|